Napisane przez  Bogumiła Wartacz
20
Maj
2014

Portret atysty

W pracowni artysty Piotra Kmiecia muzyka wypełnia ascetyczne, uporządkowane wnętrze, skąpane w bielach i szarościach, pełne obrazów, książek, z zabytkowym pianinem w centrum.

Za oknem bezlistne jeszcze drzewo i szary budynek Plastyka. Na parapecie szklane naczynie z kolekcją korków od wina. Jak mówi – „nie jestem ascetą” – choć obywa się bez komputera, Internetu, telefonu komórkowego i samo- chodu. Piotr Kmieć – artysta malarz, myśliciel.

Na jubileuszowej wystawie, zorganizowanej z okazji 40-lecia pracy twórczej w Muzeum Lubelskim (na Zamku w Lublinie) zatytułowanej Przeobrażenia 1973–2013, Piotr Kmieć zaprezentował ponad 100 prac z różnych okresów swojej twórczości. Na wystawie pokazano również dwa filmy o autorze, zrealizowane ponad dwadzieścia lat temu przez Telewizję Łódzką i Telewizję Lubelską – Wejście w obraz Piotra Kmiecia (1991) oraz Mi- styczne wizje Piotra Kmiecia (1997).

– Nie odzwierciedla Pan natury, ale kreuje nową rzeczywistość…
– Zaczęło się to już na studiach. Mój dyplom na krakowskiej ASP był bardzo nietypowym dyplomem, gdzie prezentowałem porozdzierane płótna. Stwarzanie wyłącznie iluzji rzeczywistości na płótnie malarskimi środkami nie wystarczało mi, więc uwolniłem się od tego „więzienia ograniczeń”, otwierając się na nową rzeczywistość. Nie chciałbym się powtarzać, ale filmy, w których dużo „gadam”, odzwierciedlają moje nastawienie do sztuki i życia, chociaż dzisiaj to samo wyartykułowałbym z mniejszą ekspresją i pewnością siebie.

– Spokorniał Pan?
– W jakimś sensie tak, bo to wszystko dzisiaj nie wydaje się takie oczywiste. W 1978 roku wystawę w Galerii Mały Rynek w Krakowie zatytułowałem Signum temporis – rozdarty człowiek. I chociaż to egzystencjalne rozdarcie jest człowiekowi przypisane, to było to jakieś może zbyt patetyczne „rzucanie się”.
Zresztą ta namiętna, natrętna, wewnętrzna, duchowa konieczność wyrażania niewyrażalnego, zawsze mnie prześladowała.
Sztuka nie ma dla mnie sensu bez ciągłego odnoszenia się do tego co Niepojęte.
W 2005 r. śp. abp Józef Życiński zwrócił się do kilkudziesięciu artystów polskich, aby odnieśli się do listu Jana Pawła II. Również mnie poproszono o wypowiedź.
Piotr Kmieć zdejmuje z półki złotą księgę wielkości Biblii zatytułowaną Jan Paweł II do artystów. Artyści do Jana Pawła II. Czyta, wsłuchuję się w jego słowa, zwracam uwagę na barwę głosu, intonację...
– Ostatnia – eschatologiczna lekcja celu i sensu życia, jaką ofiarował nam Jan Paweł II w czasie swojej choroby, śmierci i żałobnego tygodnia, stała się dla mnie lekcją najważniejszą i zarazem najtrudniejszą. Był to czas pełen wyrzutów sumienia, że jest się takim, jakim się jest – splątanym emocjami, ambicjami – skazanym (jeżeli jest się malarzem) na uczestnictwo w tak zwanym życiu arty- stycznym, wraz ze wszystkimi związanymi z nim pozorami głębi. List do arty- stów, uwznioślający twórcze dociekania i doznania, przepełniony zaufaniem Jana Pawła – ufnością do nieufnych – pogłębił we mnie jeszcze bardziej te rozterki, że choć „stworzeni na obraz i podobieństwo Boga”, częściej w sobie ten obraz zacieramy, niż go uwidaczniamy. Jeżeli zaś uwidaczniamy – wskazując w naszych dziełach na emanację sacrum – to tak jak- byśmy uzurpowali sobie prawo dotykania Tajemnicy; przy okazji podwójnie grzeszymy, pyszniąc się własną pokorą.
Równocześnie pełne nadziei i miłości słowa Ojca Świętego utwierdziły mnie w głębokim przekonaniu, że prawdziwymi twórcami jesteśmy tylko wtedy, kiedy prowadzi nas Bóg. On zatrzymuje czas, gdy z Nim współtworzymy i pozwala nam – w czasie już upływającym – na ciągłą niezgodę ze sobą i swoją sztuką, byśmy przewrażliwieni na własnym punkcie, nie popadli w samouwielbienie.
Tak naprawdę przecież nigdy nie wie- my, czy nasza twórczość podoba się Bogu i czy ta współpraca z Nim nie jest jedynie – tak nam potrzebnym do życia – złudzeniem. Nasze obrazy, rysunki i inne dzieła są wszakże tylko pewną wypadkową „przywiązania” do Boga, człowieka, na- tury i na tyle są dobre, na ile zawierają w sobie to „przywiązanie”.
Utożsamiając przywiązanie z miłością, warto powtórzyć za świętą Teresą z Ávila, że dla Boga głównym kryterium oceny naszych dzieł nie jest ich wielkość, ale miłość, jaką włożyliśmy w ich realizację.

(Skończył czytać. Chwila ciszy, zaduma. Rozmawiamy jeszcze chwilę o tym tekście i pojawia się kolejny temat – bardzo istotny w życiu i twórczości Piotra Kmiecia – muzyka).
– Mam szczególną predylekcję do muzyki, którą przedkładam nad malarstwo. Uważam, że te dwie dziedziny sztuki dopełniają się we mnie – są wobec siebie komplementarne. Moje związki z muzyką sięgają szkoły muzycznej I st. w Zamościu, gdzie uczyłem się gry na wiolonczeli. Później, już po studiach, byłem dwukrotnie zapraszany na „kultowy” festiwal Młodzi Muzycy Młodemu Miastu w Stalowej Woli, gdzie zrealizowałem sytuację muzyczno-plastyczną Wejście w obraz (1975) i Światowid (1976).
Zafascynowany muzyką francuskiego kompozytora Oliviera Messiaena dedykowałem mu dwa obszerne malarskie cykle.
Chociaż zajmuję się malarstwem, rezonans uczuciowy dźwięku jest dla mnie bardziej otchłanny, przejmujący i przenikający, niż rezonans uczuciowy barwy.
Nie wyobrażam sobie życia bez muzyki.

(Piotr Kmieć zasiada do pianina i zaczyna grać utwory Erika Satie – „Gnossienne”. Nostalgiczna muzyka porusza).
– Tworzy Pan, ale też na co dzień pracuje Pan w szkole. Co chce Pan przekazać swoim uczniom?
– Twórczości artystycznej nie da się nauczyć. Nauczyć można jedynie abecadła rysunkowo-malarskiego, a więc proporcji, kompozycji, harmonii barw itd. itp. Ale przecież posiadanie tych umiejętności nie świadczy o artyzmie. Staram się uwrażliwić młodzież na piękno natury i uświadomić, że zajmowanie się sztuką jest pełną pokory pracą nad sobą.

– Czym jest dla Pana Nałęczów?
– Nałęczów jest niszą do egzystencji. Jest (jak to kiedyś określiłem) rezerwatem przyrody odpornym na wysoką kulturę. Co nie znaczy, że wysoka kultura tu nie gości – zdarza się, choć jest większe za- potrzebowanie na kulturę lekką, łatwą i przyjemną. Nic złego nie widzę w tej prowincjonalności, bo przyroda rekompensuje wszystkie te braki z nawiązką.

– Jaka jest Pana recepta na udany związek małżeński?
– Z Teresą jesteśmy razem prawie 40 lat, mamy dwóch synów – Ziemowita i Przemysława (absolwentów Wydziału Malarstwa krakowskiej ASP, których również zajmuje sztuka). Myślę, że z żoną mamy podobne oczekiwania wobec życia, czerpiemy radość z przeżyć duchowych i bagażu naszych doświadczeń. Wynika to też z podobnego wartościowania. Więź uczuciowa jest ważniejsza od jakichś tam potrzeb materialnych. Ponadto żona z wy- kształcenia jest muzykiem, co potwierdza komplementarność muzyki i malarstwa.

– Kiedy i gdzie planuje Pan kolejną wystawę swoich prac?
– Od 11 kwietnia do 19 maja br. w Galerii Gardzienice w Lublinie czynna będzie wystawa rysunku, inspirowana na- turą parku nałęczowskiego zatytułowana „Natura Natury”. Pokaz ten obejmujący rysunki z lat 80. jest rodzajem aneksu do ubiegłorocznej retrospektywy, która miała miejsce w Muzeum Lubelskim i Pałacu Sztuki w Krakowie.

Słowa św. Augustyna, które stanowią wstęp do nowego katalogu prac Piotr Kmiecia niech będą zwieńczeniem tej rozmowy.
Wszakże nie chodzi tu o niebo, ani o rozmiary morza i ziemi, ani o dni pie- kła: to przede wszystkim samych siebie nie możemy pojąć, za wielcy, za potężni dla siebie samych, wykraczamy poza ciasne granice naszej wiedzy i nie możemy ogarnąć siebie samych, a przecież nie jesteśmy poza nami samymi.

(0 głosów)