Napisane przez  MK
16
Mar
2007

Kiedy wyłączają prąd, budzą się demony

OPOWIEŚCI Z DRESZCZYKIEM

   I co teraz robić? To pytanie pojawiło mi się w głowie tuż po tym, jak wielki konar z trzaskiem odpadł od drzewa, zrywając przy tym przewody elektryczne, biegnące do mojego domu. Gdy nagle i niespodziewanie ustaje w naszych gniazdkach uporządkowany ruch elektronów, życie w domach zamiera, tak jak zamarłoby, gdyby w naszych żyłach przestała krążyć krew.

Pozbawieni możliwości włączenia telewizora, komputera czy radia tłoczymy się przy świecach niczym ćmy. Zaczyna się taka domowa "mała apokalipsa" połączona z wyczekiwaniem na grupę remontową, która jak uparcie przekonywał nas w rozmowie telefonicznej dyspozytor, właśnie teraz remontuje inny odcinek trakcji elektrycznej, gdzieś po drugiej stronie gminy.

   Dla nas ludzi XXI wieku odcięcie od prądu jest zgoła niezwykłym wydarzeniem, jednak zaledwie kilkadziesiąt lat wcześniej jarząca się żarówka była dla wielu luksusem. Jak więc nasi dziadkowie i babcie spędzali długie zimowe wieczory?
Powszechną praktyką (szczególnie na wsi) było wzajemne wieczorne odwiedzanie się sąsiadów. W związku z tym, że nafta do lamp była dość droga, zmawiano się na konkretne dni w gościnnę do konkretnych gospodarzy.
   W wybranym pomieszczeniu stawiano na stole lampę i rozsadzano przybyłych gości. Kobiety zwykle siadały przy piecu, mężczyźni przy stole, natomiast dzieci i młodzież usadawiały się w kątach pomieszczenia.
   Rozmawiano o wszystkim, co działo się w okolicy. Kobiety wymieniały się najnowszymi plotkami, przepisami na potrawy, czy też swatały swoje dzieci. Mężczyźni rozmawiali o cenach produktów rolnych i o swoich gospodarstwach, popijając przy tym obficie samogon. Był jednak jeden temat, który gdy się pojawiał, powodował zaciekawienie wszystkich obecnych - "historie niezwykłe".
Mało kto dziś już o tym pamięta, że w okolicach Nałęczowa, według ludowych podań, roiło się od wszelakich diabłów, czarowników oraz innych potworów. Na przykład sto lat temu ciężko by kogoś namówić do tego, by samotnie nocą zechciał spacerować w pobliżu torów kolejowych w okolicach Piotrowic. Powszechny przesąd głosił, iż można tam natknąć się na samego Belzebuba, który przechadzał się tam wraz ze swoim piekielnym psem. Jeden ze świadków opowiadał, jak nocą wracając swoją bryczką ze stacji kolejowej do domu, natknął się na przerażający widok. Jego oczom ukazał się bowiem ubrany na czarno człowiek, wzrostu około 3 metrów, przy którym siedział złowrogo wyglądający pies wielkości dorodnej krowy. Do tego wokół unosił się zapach spalenizny.
   Cóż naprawdę widział ów człowiek, tego pewnie nie dowiemy się i o ile łatwo wytłumaczyć spaleniznę w powietrzu (ówczesne pociągi były napędzane przez lokomotywy parowe), o tyle ciężko zrozumieć, skąd wziął się w tym miejscu "koszykarz" wraz z nad wyraz wyrośniętym psem. Wiarygodność tej historii została wkrótce wielokrotnie potwierdzona przez innych świadków, którzy w tej okolicy widywali podobnego olbrzyma z dziwnym zwierzęciem na smyczy.

   Kolejnym znanym czartem, który doceniał nałęczowski klimat był diabeł, który pojawiał się w okolicach Czesławic. Jego historia rozpoczęła się wraz z wybudowaniem przydrożnej kapliczki przy drodze do Czesławic (rzeczona kapliczka istnieje do dziś). Otóż kapliczka ta była co noc dewastowana - przewracano figurkę Matki Bożej, tłuczono wazony z kwiatami i urywano zdobienia. Rozsierdzona do granic złości społeczność lokalnych rolników postanowiła zaczaić się na potencjalnego wandala w pobliskim zbożu. Gdzieś koło godziny 12 w nocy, niespodziewanie, tuż koło kapliczki zjawiła się postać w czarnym cylindrze i czarnym płaszczu. Miejscowi zrazu rzucili się w jego stronę, lecz wkrótce po tym stanęli jak wryci, a później rzucili się do ucieczki. Powodem tego napadu strachu były wielkie świecące się na czerwono ślepia owego jegomościa w cylindrze. Od tego czasu okoliczna ludność przechodząc koło kapliczki nie rozstawała się z gałązkami drzew, które miały moc odstraszania złego. Podobnie czyniono też przechodząc przez rozstaje dróg. W tym przypadku należało odrzucić gałązkę na pobocze, co powodowało zabezpieczenie przed złym. Wkrótce na rozstajach zaczęły tworzyć się spore kupki gałęzi.
   Dziś już opisywana przydrożna kapliczka nie jest nękana przez diabły. Być może wyniosły się one przez ludzi, a być może przez gałązki drzew, tych które zasadzono w pobliżu, by silnie wiejący po polach wiatr, nie demolował co noc otoczenia kapliczki.
   Na dziś już zakończę ten diabelski wątek, ale za miesiąc napiszę na łamach "GN" o innych ciekawych podaniach ludowych z naszego regionu. Będzie o "Owczarzach", którzy posiedli moc władania nad zwierzętami i "Szepciuchach", które za pomocą słów mogły zarówno wyleczyć z ciężkiej choroby, jak i zabić. Jednocześnie zachęcam wszystkich do podzielenia się z nami znanymi przez siebie historiami z pogranicza fantazji i mitu, dotyczącymi Nałęczowa i okolic.

M.K
(0 głosów)