Napisane przez  MK
27
Sty
2005

Wspomnienia Czesława Sołdka ps "Biały" (9)

Pacyfikacja Nałęczowa
   Był środek lata 1943 roku. Właśnie wstawał nowy dzień, mój ojciec Jan Sołdek jak codzień rano wyszedł do zajęć gospodarskich. Gdy stanął przed domem spostrzegł niemieckich żołnierzy, którzy szli jeden przy drugim, przeczesując okolice.
Tworzyli oni coś w rodzaju żywego pierścienia, który zaciskał się w stronę Nałęczowa. W tym czasie szykowałem się właśnie do tego by zanieść mleko do "zlewni", która znajdowała się na "Charzu A". Ojciec jednak po namyśle zabronił mi gdziekolwiek iść. Stwierdził, że będzie dla mnie bezpieczniej gdy położę się do łóżka i będę udawał chorego. Dla większego efektu kazał owinąć mojej mamie moją głowę mokrym ręcznikiem. Mijały godziny. Od innych gospodarzy dowiedzieliśmy się, że Niemcy wyłapują na chybił trafił ludzi a potem zbierają ich w grupki. W przestrachu czekałem, aż przyjdą do nas. Tuż po południu do domu weszło trzech niemieckich żandarmów. Spojrzeli w moją stronę i spytali dlaczego leże w łóżku. Moja matka odparła, że jestem bardzo chory. Wtedy jeden z nich podszedł do mnie i zaczął sprawdzać czy mam temperaturę. Popatrzył na mnie i powiedział: "Zdrowy, zdrowy". Kazał mi się także szybko ubrać i wyjść na zewnątrz. Targany niepewnością wykonałem jego polecenia. Byłem prawie pewien, że zostanę aresztowany i wywieziony daleko od moich rodziców i domu. Na całe szczęście okazało się, że okupantom chodzi znów tylko o podwodę. Kazano mi zaprzęgać konia do wozu oraz zrobić na nim dwa wygodne siedzenia. Po chwili namysłu żandarmi kazali mi postarać się o drugiego konia do pary. Nie wiedzieć czemu uparli się by był on biały. Jedynego białego konia w okolicy miał Michał Rejmak, który mieszkał kilka domów dalej. Trochę się bałem, że nie zechce mi go oddać przez co miałbym duży kłopot z Niemcami, lecz po moich tłumaczeniach powiedział tylko: "Bierz konia i niech jadą do diabła". Tak przygotowany zaprzęg kazano mi przyprowadzić do domu Michała Maciążka, który mieszkał pod lasem (obecnie to koniec ulicy Kombatantów).

   Gdy dojechałem na miejsce, zobaczyłem grupkę Niemców, którzy obsługiwali stację radiową. Szybko zrozumiałem, że właśnie tu znajduje się sztab dowodzenia całą akcją. Od ludzi dowiedziałem się, też o tym ze Niemcy przyjechali tutaj nocą i od rana rozpoczęli łapankę ludzi z okolic Nałęczowa. Brali przy tym każdego kto stanął na ich drodze, a później wywożono złapanych w kierunku stacji kolejowej. Cała akcja miała na celu uderzenie w ruch oporu poprzez zastraszenie miejscowej ludności.
   Było już późne popołudnie gdy, jeden z Niemców zaczął coś "szwargotać" po niemiecku przez radio. Mówił dość długo a z tonu jego wypowiedzi wywnioskowałem, że wydaje on rozkazy o zakończeniu akcji poszczególnym oddziałom. Moje przypuszczenia szybko się sprawdziły, bowiem zaczęto ładować na mój wóz różną aparaturę łącznościową i tym podobne rzeczy. Gdy już skończono załadunek, towarzyszący mi żandarmi weszli na wóz i kazali mi jechać do nałęczowskiej stacji kolejowej.
   Na miejscu czekała spora grupa niemieckich żołnierzy. Dwóch z żandarmów zeskoczyło z wozu i zaczęło zdejmować pakunki. Trzeci z nich łamaną polszczyzną i gestami kazał mi odsunąć siedzenia do tyłu i usiąść na dnie wozu, żeby nie było mnie widać. Następnie kazał mi wracać jak najszybciej do domu.

   W drodze powrotnej natknąłem się jednak na kilka ciężarówek załadowanych ludźmi. Po bokach siedzieli uzbrojeni niemieccy żołnierze, którzy pilnowali aresztowanych. Mi udało się wrócić bezpiecznie do domu. Wkrótce dowiedzieliśmy się co spotkało zatrzymanych. Po przewiezieni na stację, zostali popędzeni do wagonów i wywiezieni na Majdanek. Po miesiącu zatrzymani powoli zaczęli powracać, trwało to blisko pół roku. Część jednak nigdy nie ujrzała swoich domów. Umarli w obozie.
Opracował Michał Kowalczyk


16 lipca 1943 Niemcy wywieźli na Majdanek 1000 mężczyzn z Nałęczowa i okolicznych wsi.
(red)
(0 głosów)