Napisane przez  BS
19
Lip
2002

Każdego dnia doświadczam bólu spełnienia

Rozmowa z Piotrem Olejnickim
- Moje pierwsze pytanie może pana zaskoczyć. Znałem przecież Pana Ojca - Jarosława, nieżyjącego już artystę malarza. Byłem też na wystawie Pańskich dokonań artystycznych, przed dwu laty w Pałacu Małachowskich w Nałęczowie. Znam Was. Czy wobec tego nie zdziwi Pana pierwsze pytanie: Jak to było od początku?
   - Od kiedy pamiętam byłem przesiąknięty klimatem sztuki. Jako młody chłopak - dzięki ojcu - brałem udział w przeróżnych wystawach poplenerowych. Wychowany w dorosłym świecie artystycznej bohemy, zmuszony byłem, siłą rzeczy, w nim uczestniczyć. Nie wszystko jednak, jak pamiętam tamte czasy, w nim mi się podobało. Teraz, po latach, tak sądzę. Wtedy jeszcze zbyt mało rozumiałem, by móc osądzić, co dla mnie dobre, co złe. Zdawałem się na rozsądek matki i autorytet ojca.
Ale już wtedy, niezależnie od wszystkich za i przeciw, próbowałem mieć swoje zdanie. Chciałem grać na gitarze. Moje postanowienie znaczyło jednak zbyt mało, by przekształcić je na konkret. I mimo, że ze wszystkich sił starałem się przeciwstawić woli ojca, ten był na tyle w swych racjach przekonywujący, że ustąpiłem.
   Później, jeszcze kiedy ojciec żył, wielokrotnie buntowałem się, lecz nasze spory nie wnosiły nowych impulsów...
   - Czy nie uważa pan, że w związku z innym spojrzeniem na sztukę, poniósł pan porażkę?
   - To prawda, że uległem woli ojca. Ale wtedy, mimo rozbieżności zdań między nami, pociągało mnie tyle nieznanych spraw, dotyczących kolorystyki, niecodziennego klimatu krajobrazów, portretów, że od czasu do czasu zacząłem wykonywać kopie Ojca obrazów. W związku z tym zacząłem malować podobnie jak On. Może nie od początku, ale później irytowało mnie to, że myślę nie tak, jakby sobie ojciec życzył, a patrzę jego oczami. Postanowiłem więc jeszcze raz podjąć próbę spojrzenia na to co robię po swojemu.
   Sztuka wyzwalała we mnie - wtedy na to wpadłem - zupełnie inne bardziej spontaniczne emocje, pełne ciepłych barw. Tymczasem Ojciec malował zgaszonymi kolorami, kontury postaci, zarys budynków, były dla mnie na tyle interesujące, że więcej w nich było ukrytych treści, niż prawdy na płótnie. Przecież ja jej tak naprawdę nie znałem.
   - Czyżby to przeszłość wojenna Ojca, żołnierza AK w Powstaniu Warszawskim, spowodowała, że nie był tak spontaniczny w przekazywaniu uczuć, dawnych przeżyć?
   - Prawdopodobnie tak. Zresztą teraz chciałbym na ten temat z Nim porozmawiać. Chciałbym zapytać, dlaczego tak a nie inaczej kreował siebie, po tym co przeżył.
   - Jednym słowem same znaki zapytania. Czy w związku z tym nie odkryte odpowiedzi wyraził Pan po swojemu w obrazie, jaki wisi w Pana pracowni?
   - Nie jest tajemnicą, że jestem niepełnosprawny. Stąd w moich obrazach - po śmierci Ojca - zawieram moje niespełnione pragnienie miłości do świata, kobiet, zjawisk, które wywierają na mnie wrażenie. Musi być ono jednak na tyle silne, by mnie poruszyć.
   Ten obraz, o którym pan mówi, powstał po tragicznym zamachu w Nowym Jorku. Moje przeświadczenie, że taki obraz powstanie, zrodziło się wraz ze wstrząsem, jakiego doznał cały świat. Uczestniczyłem w nim poprzez przekaz TV. Stąd w obrazie tyle tragedii, co ...radości, a właściwie nadziei, że teraz będzie lepiej, bezpieczniej. Ten obraz jest sygnałem.
   Tej radości co ja, mimo że był radosnym człowiekiem - nie miał. I mimo, że wierzył w nowy ład i porządek, nie zmienił się do końca.
   - Co Pan teraz porabia? Widzę szereg nie znanych mi obrazów...
   - Szczególnie portrety kobiet sprawiają mi przyjemność, gdyż pozwalają obserwować zmienność natury człowieka, odkryć emocje związane z rodzącą się miłością i pokazać swój - oczywiście subiektywny - stosunek do "obiektu" moich zainteresowań. Jest on różny, to kwestia chwili, mojego nastroju. Poprzez portret muszę, a właściwie staram się, być jak najbardziej wiarygodny, do bólu szczery, by odgadnąć istotę sensu życia.
   - A stojące na biurku formy przestrzenne?
   - Może pan się zdziwi, ale produkuję lampki. Są to więc formy z drutu, metalu, siatki. Czy wie pan, że one też żyją? Obserwuje je w różnym świetle. Każdą porš dnia, mojego nastroju, zmieniają swój wygląd.
   A tak na marginesie: ciekawi mnie, co teraz, gdyby to wszystko mój ojciec zobaczył... co by powiedział? Czy by mnie zganił, czy też pochwalił, jak wtedy, gdy pokazałem wykonana przez siebie rzeźbę konia.
   - Kto obecnie jest tą osobą, o której może pan powiedzieć: jest dla mnie autorytetem, liczę się z jej/jego zdaniem?
- Z Ojcem, tak naprawdę, spieraliśmy się o detale. Dla niego były ważne, dla mnie niekoniecznie, choć budziły moje wątpliwości. Teraz ich nie mam, choć... też nie do końca. Taka rola malarza. Przecież często zdarza się, że na moich wystawach zwiedzający je ludzie wyrażają przeróżne opinie: od euforii ustępującej zwątpieniu, po pewność, że to czym się zajmuję, robię dobrze. Wysłuchuję ich racji z pokorą, nieraz biję się w piersi, ale najbardziej liczę się z opinia mojej matki. To ona stabilizuje moje emocje, jest pierwszym krytykiem wszystkiego, co tworzę. To pod jej wpływem moje działania artystyczne nabierają "szlifu pewności", że to co robię - robię dobrze, że to ma sens, nie tylko dla mnie. A, że... różne zdania - proszę pana - niech sobie będą.
Rozmawiał Bohdan Saba
  • 25_olej2
(0 głosów)