Napisane przez  RK
10
Mar
2008

Opowiastki z życia uzdrowiska

MY NAME IS... 

Przyczynkiem do radości bywają: tak dziwny zbieg okoliczności, jak i barwność ludzi, których postrzegamy czasem za zupełnie szalonych, czasem po prostu za innych. Ponad 10 lat temu miałem przyjemność obsługiwać turnus sanatoryjny. Jedną z przyjemniejszych sytuacji były tzw. przyjazdy i moment rozpoznania kto, co i jak... 

Pewnego razu Nałęczów odwiedził starszy Pan, lekko po 70-tce, postać barwna i nietuzinkowa, na imię miał Henryk i wyglądał niecodziennie, gdyż nienagannie lśniące lakierki w kolorze bordowym, znakomicie korespondowały z kraciastymi skarpetkami, żółtą koszulą, kolorowym krawatem, długim płaszczem i kraciastą jak skarpetki czapką. Pan Henryk był Polakiem, który po II wojnie światowej wyjechał do Kanady, a tam zajął się projektowaniem mody. Do Polski przyjechał wypocząć, a do Nałęczowa trafił ze względu na kłopoty z kręgosłupem. Podczas "przyjazdów" zwykle tworzyły się dość długie kolejki, w których dochodziło do nawiązania pierwszych kontaktów. Pan Henryk trafił na chwilę, kiedy akurat przy recepcji i dyżurującej pielęgniarce nie było nikogo. "No, na szczęście nie ma kolejki" - wycedził przez zęby, zamiast tradycyjnego "Dzień dobry". Podczas przyjmowania z trudem panował nad różnymi naleciałościami z języka angielskiego. 

Tego samego wieczoru, gdy kończyłem dyżur, pan Henryk wpadł do mnie na recepcję i opowiedział historię swoich początków w Kanadzie. Otóż, najważniejszym motywem z tej opowieści była chwila szukania pracy. Kiedy to do jednego z ważnych sklepów przyjmowano pracowników, utworzyła się spora kolejka chętnych, ale Pan Henryk, ominął czekających, wpadł do pracodawcy i rzucił: "My name is Henry, and I'm not interesting standing in the line, I want to work with You", co oznaczało ni mniej ni więcej, jak to że Panu Henrykowi nie bardzo się chce stać w kolejce, tylko chce mu się pracować. Efekt był taki, że Pan Henryk został nagrodzony za pomysł, odwagę i zyskał zatrudnienie "od zaraz". Kończąc tę opowieść Pan Henryk ruszył wraz z turnusem na kolację, a wchodząc do jadalni, gdy utworzyła się znaczna kolejka, rzucił głośno: "My name is Henryk, and I'm not interesting standing in the line" - co poskutkowało rozsunięciem się tłumu przed dziwnymi okrzykami i pozostawieniem Pana Henryka na pierwszym miejscu. Uśmiechnąłem się, bo starszy Pan okazał się wielce sprytną osobą. 

Następnego dnia miałem dzień wolny i odwiedziłem nałęczowską piekarnię Zubrzyckich. Czekając w kolejce na poranne rogaliki i solankę, w pewnym momencie, gdzieś z przodu zobaczyłem znajomą postać i usłyszałem: "My name is Henryk, and I'm not interesting..." Ha!... widać to jedno zdanie stało się kluczem otwierającym wiele drzwi i skutecznie likwidującym dalekie miejsce w kolejkach. 

Radek Kisielewski
(0 głosów)