Napisane przez  MK
17
Gru
2001

Quo vadis Nałęczowie?

Stało się! Choć obiecywałem sobie iż nie pójdę do kina na żadne z "wielkich" super produkcji polskiej kinematografii, to jednak w końcu uległem. Nie powaliła mnie gorączka "Ogniem i Mieczem", oparłem się patriotyzmowi "Pana Tadeusza", przełomowości "Przedwiośnia" a tym bardziej poprawności politycznej "W pustyni i puszczy". Tym co zagoniło mnie na filmowy fotel było najnowsze dzieło Jerzego Kawalerowicza -"Quo Vadis".


   Na początku winny jestem tłumaczenie. Nie jestem przeciwnikiem polskiego filmu! Trudno mi jednak zrozumieć kierunek w którym zmierza polska kinematografia. Czy naprawdę nie można znaleźć żadnego dobrego pomysłu na film, a inspiracji należy szukać w kolejnych szkolnych lekturach? Rozumiem, że zapewnia to pełne sale kinowe i uwagę mediów ale dokąd to prowadzi? Do -entej wersji "Krzyżaków"?
   Nie jestem krytykiem filmowym, więc nie podejmie się oceniania wartości artystycznej filmu. Jako zwykły widz mogę jednak powiedzieć, że film mnie ani nie zachwycił ani nie zdegustował. Ot, trzy godziny relatywnie miło spędzonego czasu.
   Dużo większe wrażenie od "Quo vadis" wywarło na mnie jednak zainteresowanie mieszkańców Nałęczowa filmem. Takich tłumów w nałęczowskim kinie jeszcze nie widziałem, no może poza "Tytanikiem". Wtedy jednak były to zaledwie dwie projekcje, a na "Quo vadis" można było zobaczyć pełną sale przez prawie tydzień wyświetlania. Z pewnością można to wytłumaczyć niezwykłą promocją w mediach i darmowymi biletami dla pracowników uzdrowiska, ale mimo wszystko widok ludzi zajmujących miejsca zgodnie z numerami na biletach w nałęczowskim kinie robi piorunujące wrażenie na stałych bywalcach. Jak już wspomniałem film trwa niecałe trzy godziny i byłyby to trzy godziny męki gdyby nie niedawny remont kina. Bez wentylacji w ciasnych fotelach i nachodzących na siebie rzędach... aż strach pomyśleć! Dziś po remoncie kino to zupełnie inne miejsce. No może poza tym, że kopie filmów są równie pocięte, jak za dawnych czasów. Cóż, przypadłość prowincji.
   Na sali zobaczyć można było widza w każdym niemal wieku. Nierzadko trafiały się nawet całe rodziny. Daleko mi jednak by nazywać "Quo vadis" kinem familijnym. Świadczyć może o tym raptowne odwracanie głowy od ekranu, przy efektownej scenie z lwami, nie tylko dziecięcej części widowni. Co prawda lwy zagrały o niebo lepiej od elity polskich aktorów, ale jak dla mnie można by zrezygnować z niektórych ujęć. Wracając jednak do pytania jakie zawarłem w tytule. Odpowiedź, gdyby pytanie zadać pod koniec października, brzmiałaby pewnie "do kina". Szkoda, że tylko w październiku.

M.K

(0 głosów)