Napisane przez  UF
10
Sty
2008

Po świętach

"Bóg się rodzi! Moc truchleje! Dajcie wódki, bo zemdleję". Czy słyszeliście taką parafrazę kolędy? Ja, niestety, tak.


Włos się jeży na głowie na takie "kolędowanie", ale czy nie zapracowaliśmy na nie w jakiś sposób? Mimo że ksiądz, przynajmniej w mojej parafii, mówił, że alkohol na świątecznym stole zakazany! Ale przecież nie będzie parafianom robił kontroli. Więc można się napić! No, bo jeśli przyjedzie wujek z drugiego końca Polski albo kuzyn z Niemiec, to przecież czymś gościa trzeba powitać. A jak już każdy sobie humor poprawi, to idziemy na pasterkę. I potem wchodzi ktoś taki zapijaczony do kościoła. U nas też tak było. Sama nie widziałam, bo zawsze stoję w bocznej kaplicy przed ołtarzem, ale mi opowiadali. Wchodzi sobie w środku pasterki Heniek do kościoła, niepewnym krokiem, a podobno powietrze wokół niego, aż się gęste zrobiło!
Jak więc świętowaliśmy? Jeśli nawet z dużą ilością procentów, nikt tym się nie chwali. Mówi się, że trzeba obalać stereotypy, ale jak je obalić, skoro my sami je umacniamy? Zwłaszcza ten o pijaństwie w naszym narodzie. A jednocześnie uchodzimy za kraj bardzo katolicki. Dlatego każdy sam powinien sobie odpowiedzieć na pytanie, czym dla niego były te święta. Okazją do wypicia kompotu z rodziną przy stole, bo się narodził nam Zbawiciel, czy tylko tradycją czysto ludzką, która wręcz domaga się, żeby w ustach nie było sucho. Na pewno jest to ważne. Nie o to przecież chodzi, żeby tylko: "Święta, święta i po świętach". Niech Wigilia i narodziny Syna Bożego, będą czymś głębszym... W końcu adwent ma nas na coś przygotować. I nie jest to wino przechowywane w piwnicy. Tej nocy nie można przepić, bo Król Królów złożył w niej największy Skarb na świecie.

 

Urszula Filipowicz
kl. IA PLSP w Nałęczowie
(0 głosów)