Napisane przez  BW
13
Lip
2008

Pan Fakt

Andrzej Kozłowski

Nie lubię, jak się czegoś nie robi, albo się udaje, że coś się robi. Mnie zawsze interesował "pan fakt". Ja człowieka (w tym siebie) oceniam po dokonaniach, a nie po opowieściach.

- Od 2006 roku zaczął się nowy rozdział w Pana biografii - związany z Nałęczowem. Proszę pokrótce opowiedzieć o tym, co było wcześniej - nauka, praca, strony rodzinne oraz o początkach znajomości z obecnym szefem p. Wojciechem Gucmą.

- Wywodzę się z małej miejscowości na Opolszczyźnie. Tą miejscowością jest Olesno, miasto leżące w połowie drogi między Częstochową a Opolem. Tam po wojnie trafili moi rodzice w ramach zaciągu młodych ludzi na ziemie zachodnie. Tam skończyłem Liceum Ogólnokształcące, później były studia na Wydziale Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, wojsko, początkowo praca w moim mieście, następnie w Częstochowie. Od 1981 roku mieszkam w Warszawie. Od młodych lat związany byłem z ruchem młodzieżowym - doskonałą szkołą życia. Od zawsze związany byłem z działalnością społeczną, szczególnie związaną ze sportem, kulturą i turystyką. Pełniłem wiele funkcji, między innymi byłem prezesem Zarządu Głównego TKKF (społecznie), sekretarzem ZG ZSMP, prezesem Polskiej Izby Turystyki. Przez kilka lat byłem prezesem Biura Turystyki "Juventur" SA. Zarówno praca zawodowa, jak i społeczna, wiele mnie nauczyła. Prezesa Wojciecha Gucmę poznałem w czasach działalności w ruchu młodzieżowym - to było ze dwadzieścia parę lat temu. Później długo się nie widzieliśmy, do ponownego spotkania doszło po latach na Kongresie Uzdrowisk Polskich w Rabce, kiedy pan prezes był szefem Unii Uzdrowisk Polskich, a ja prezesem Polskiej Organizacji Turystycznej. Od tego czasu praktycznie zawsze już byliśmy w stałym kontakcie, już wspólnie działaliśmy na rzecz promocji polskich uzdrowisk w kraju i za granicą.

- Czasy PZPR - czym się wtedy Pan zajmował i czy odcina się Pan od tamtej przeszłości? Po zmianie ustroju często przeszkadza przeszłość polityczna, czy odczuwa Pan to, czy raczej ludziom jest to teraz już obojętne, liczy się raczej to, ile ktoś dobrego robi i czy umie rozmawiać z ludźmi ponad podziałami politycznymi?

- Ja nigdy od swoich korzeni się nie odcinałem. Nie wstydziłem się tego, co robiłem, skąd pochodzę i jakie są moje poglądy. To jest moja wartość. Przecież to były najpiękniejsze czasy mojej młodości. Brzydzę się ludźmi, którzy w zależności od koniunktury (nie tylko politycznej), potrafią z różnymi sztandarami maszerować przez życie. Wstydząc się tamtych czasów, wstydziłbym się tego, co zrobiłem i czego dokonałem. A mówiąc nieskromnie, to - jak na chłopaka z małej miejscowości - ten dorobek wydaje się niemały.
Dla mnie zawsze liczy się człowiek, co potrafi, jak pracuje i jak traktuje ludzi. Nieważne, skąd ktoś przychodzi, ważne żeby był aktywny, chciał coś zrobić dla swojego środowiska, gdzie żyje i pracuje. Zawsze miałem i mam kolegów z lewa i prawa.

- Prezesowanie w Polskiej Organizacji Turystycznej, współudział w kampanii reklamowej z polskim hydraulikiem to ostatni mocny akcent w pracy w POT. Czy pogodził się Pan szybko z tą decyzją o odwołaniu ze stanowiska?

- Zanim zostałem prezesem POT, pełniłem wiele różnych funkcji, z których też odchodziłem. To jest normalne. Nikt nigdy nie pełni funkcji dożywotnio. Ja byłem prezesem ponad 4 lata. Wydaje się, że bardzo długo. Mój poprzednik był zaledwie 2 lata, a po mnie było już 5 prezesów zaledwie w ciągu niecałych 3 lat! To mówi samo za siebie. Wprawdzie jeden z prominentnych mieszkańców Nałęczowa powiedział nie tak dawno, że... "jak Kozłowskiego wyrzucili z POT, to zesłano go do Nałęczowa, a teraz on tutaj odreagowuje". Nie, ja zawsze byłem taki sam, a pracę w Nałęczowie nie traktuję jako zesłanie, bo mnie nikt nie zsyłał. Był to mój świadomy wybór. Po prostu nie lubię, jak się czegoś nie robi, albo się udaje, że coś się robi. Mnie zawsze interesował "pan fakt". Ja człowieka (w tym siebie) oceniam po dokonaniach, a nie po opowieściach. Myślę, że w tych ocenach nie jestem odosobniony.
Natomiast co do "polskiego hydraulika" to jest mój autorski pomysł, który rzeczywiście zrealizowałem w czasach, kiedy byłem prezesem POT. Ale to już temat na odrębną opowieść. To nie była żadna kampania reklamowa, a jedynie splot wydarzeń, który wykreował "hydraulika" na postać, o której do dzisiaj mówi się w mediach, i nie tylko, przy różnych okazjach. Faktem jest, że za to zostałem nominowany przez Unię Europejską do nagrody Europejczyka Roku. Niestety tym europejczykiem nie zostałem, ale mam przynajmniej satysfakcję, że w Europie i świecie zostało to dostrzeżone.

- Nałęczów i światowy człowiek w Nałęczowie - pierwsze doznania, refleksje, zaskoczenia: pozytywne i negatywne.

- Zanim podjąłem pracę w Nałęczowie, to bardzo często tutaj przyjeżdżałem. Nie tylko służbowo, ale również co roku jako kuracjusz do uzdrowiska. Zawsze bardzo dobrze tu się czułem. Znałem miasto, jego historię, to, czym zajmuje się dzisiejsza moja firma. Dlatego przyjeżdżając do pracy w Nałęczowie bardzo wiele wie­działem. Nie znałem jednak ludzi, poza prezesem Gucmą i byłym burmistrzem Wojciechem Wójcikiem.
Zatem zaskoczeń nie było, no, może poza jednym. Jadąc tutaj do pracy, miałem wiele pomysłów. Bałem się tylko jednego. Z kim te pomysły zrealizuję? Największym dla mnie zaskoczeniem byli ludzie naszej firmy. Wspaniali, ogromnie zaangażowani i z bardzo dużymi umiejętnościami. Okazało się, że tacy ludzie również mieszkają na terenie Nałęczowa. To jest nieprawdopodobne bogactwo naszej firmy i Nałęczowa. Wielu z tych ludzi widać na co dzień. Przecież uświadommy sobie jedną rzecz. Skąd taka popularność Nałęczowa i uzdrowiska?

- Nałęczów, po dwóch latach pracy w tym miejscu - czy nadal drażni Pana to, co drażniło, podoba się to, co na początku urzekło?

- Tak naprawdę to mnie niewiele rzeczy drażniło. Mam bowiem świadomość, że wszystkiego nie można mieć naraz. To wszystko wymaga czasu, zaangażowania ludzi i jak zawsze pieniędzy. Oczywiście chciałbym, aby moja firma się rozwijała, miała jaki największą i najlepszą ofertę dla kuracjuszy, turystów, ale i dla mieszkańców. To samo dotyczy miasta, bo przecież Nałęczów jako uzdrowisko to nie tylko moja firma, czy park Zdrojowy. Zmienia się wiele, ale niestety bardzo powoli. Jak popatrzymy na inne uzdrowiska czy miejscowości turystyczne, jak się zmieniają, pięknieją, to chciałoby się, aby nasz Nałęczów tak samo rozkwitał. My nie mamy czasu. My ciągle kogoś doganiamy. A generalnie chodzi o to, żeby powstawały nowe obiekty i atrakcje turystyczne, a tym samym nowe miejsca pracy i byśmy wszyscy lepiej i więcej zarabiali na turystyce, bo na nią jesteśmy "skazani".
Nałęczów był i jest piękny, tylko już dzisiaj piękno nie wystarcza. Tutaj musi się coraz więcej dziać, żeby tych turystów przyciągać. A to jest zadanie nas wszystkich, a przede wszystkim władz miasta, które za to odpowiadają.

- Plany, marzenia związane z rozwojem Nałęczowa?

- Świetne pytanie - marzenia. Trzeba je mieć, żeby czegoś dokonać. Ale marzenia nie wystarczą, potrzebny jest upór, determinacja, aby je zrealizować. Znamy wielu marzycieli, którzy na marzeniach skończyli. My na to nie mamy czasu.
Chciałbym, aby Nałęczów nie tylko kojarzył się z wybitnymi postaciami polskiej kultury czy uzdrowiskiem. Potrzebujemy więcej ciekawych identyfikacji, nie zapominając o naszej tradycji i bogatej historii. Nałęczów powinien kojarzyć się na przykład z turystyką rowerową, krainą lessowych wąwozów, czy miastem, gdzie ludzie są przyjaźni i oferują swoje usługi na najwyższym poziomie.
A teraz marzenia. Ponieważ Nałęczów "wodą stoi", to ta woda powinna być wszędzie. To nie tylko nasze wody mineralne, staw, czy nasze rzeki Bochotniczanka i Bystra, ale działające fontanny (jak przed laty) w Nałęczowie. To oczywiście niezbędna obwodnica naszego miasta, bo nie da się już patrzeć na te ciężkie samochody przejeżdżające przez centrum Nałęczowa, które niszczą przepiękną aleję Lipową i Górę Armatnią. To wreszcie uporządkowany handel, czystość i to, czego mamy jeszcze za mało - zadrzewień i kwiatów. Przecież my jesteśmy uzdrowiskiem i to powinniśmy w naszym mieście stawiać na pierwszym planie.

- Jest Pan bardzo zapracowanym człowiekiem - praca, nauka... Proszę coś opowiedzieć o swoich studiach na Akademii Rolniczej.

- Nigdy nie narzekałem na nadmiar pracy. Dla mnie jest ona sposobem na życie. Nie wyobrażam sobie, żebym kiedyś był jej pozbawiony, bo to byłaby chyba najcięższa kara dla mnie. Ja się po prostu w pracy realizuję. Jeśli jeszcze przynosi konkretne efekty, to się tym bardziej "nakręcam". Dotyczy to mojej pracy zawodowej, jak i społecznej. Dlatego oprócz pracy w uzdrowisku wykładam na wyższych uczelniach, dużo piszę artykułów z zakresu turystyki na różne konferencje naukowe, działam również w moim miejscu stałego zamieszkania - Komorowie pod Warszawą.
Co do Akademii Rolniczej, to ukończyłem w zeszłym roku Podyplomowe Studia Rolnicze w Lublinie, a tylko po to, żeby móc na tej uczelni rozpocząć studia doktoranckie.

- Jaki jest najlepszy sposób na odpoczynek, relaks po ciężkim, stresującym dniu albo tygodniu pracy? Promuje Pan kolarstwo, czy ma Pan czas na jazdę na rowerze?

- Tak prawdę mówiąc to na ten wypoczynek i relaks nie za wiele czasu mi zostaje. Generalnie to ja cały czas odpoczywam, bo przecież pracuję w uzdrowisku. A tak na poważnie, to rzeczywiście bardzo lubię rower, ale nade wszystko interesuję się fotografiką. Książka i prasa, to jest coś, bez czego nie mogę żyć. Wykorzystuję każdą możliwą chwilę, aby jak najwięcej czytać, co często denerwuje moich przyjaciół i najbliższych.

Rozmawiała Bogumiła Wartacz
(0 głosów)