Przypomnę, że autorka listu, mimo prób, nie potrafiła znaleźć osoby, która wskazałaby drogę do pomnika poległych pod Nałęczowem w 1945 żołnierzy AK-WiN, albo chociaż cokolwiek wiedziałaby o tej bitwie. Można by przyjąć, że pani Perepeczko akurat pechowo trafiła na te nieliczne osoby, które nic o bitwie na Charzu nie wiedziały, a wielu mieszkańców, których autorka akurat nie zapytała, cokolwiek o nałęczowskich „żołnierzach wyklętych” jednak wie i potrafiłaby pokazać miejsce pomnika. Tym niemniej zgadzam się z autorką, że problem istnieje. Tak się składa, że do miejsca pomnika z centrum prowadzi ulica Powstańców 1863 roku - też przecież partyzantów walczących z Rosją o wolność Polski. Partyzantów, którzy tak samo jak „żołnierze wyklęci” ponieśli klęskę. A przecież jak bardzo różnił się od siebie los uczestników tych dwóch wojen partyzanckich!
Powstańcy styczniowi (szczególnie bliscy nałęczowianom, jako że założyciele odnowionego uzdrowiska byli za młodu partyzantami 1863) pół wieku po przegranym powstaniu, w wolnej Polsce, doczekali się honorów, szczególnego szacunku i opieki państwa, jakie zapewniła im Druga Rzeczypospolita. „Żołnierze wyklęci”, pół wieku po walkach1944-56, w wolnej III RP, doczekali się głównie rozczarowania. Musieli ze swoich skromnych emerytur dopłacać, razem z resztą społeczeństwa do uprzywilejowanych oficerskich emerytów swoich dawnych katów z UB.
Jeszcze niedawno prezydent Komorowski zaprosił do rady Bezpieczeństwa Narodowego Wojciecha Jaruzelskiego. Każdy wie, że Jaruzelski jako generał zabijał robotników „Solidarności”, ale mało kto pamięta, że jako karierę oficerską rozpoczął od strzelania do partyzantów AK. Jego zaproszenie do pałacu prezydenckiego jest symbolem polityki prowadzonej przez większość partii przez lata z tych 25 lat niepodległej III RP. A przecież w czasie II RP, na szczęście, nikomu nawet nie przyszło by do głowy zaproszenie, przez prezydenta, jakiegoś carskiego aparatczyka zwalczającego powstańców styczniowych.
Nałęczowskie rozczarowanie pani Perepeczko uważam za efekt opisanej wyżej polityki państwa (która na szczęście ma właśnie szansę zmienić się). Tym niemniej Gmina Nałęczów i jej mieszkańcy nie muszą się oglądać na Warszawę i sami powinni budować pamięć o walczących o wolność kraju. Trochę wstyd, że obok „powstańców 1863” nie ma ulicy „żołnierzy AK-WiN” czy po prostu „żołnierzy wyklętych”. Miejsc do upamiętniania nie brakuje, bo bitwa na Charzu nie była jedynym starciem po II WŚ w obronie niepodległości na terenie naszej gminy. O czym mam zamiar pisać w następnych numerach GN, bo jak zaznaczyłem na początku, przyznaję się do zaniedbań w tym temacie, a krytyka pani Lucyny dotyczy także i mnie.