Napisane przez  K
12
Maj
2008

Kuracjusza strzępy dzienników...

Dedykuję nałęczowianom i gościom naszego uzdrowiska, którzy już byli, są, a może będą kiedyś kuracjuszami. Szczególnie zaś tym, którzy zażywali lub zażyją w przyszłości kuracji w zdrojowisku Iwonicz Zdrój. Dziś część druga moich zapisków.

Dzień czwarty
Dzisiejsza młodzież jest, moim zdaniem, w dużej mierze mało odporna psychicznie. No właśnie... Dzwoniłem rano do żony, która przekazała mi smutną wiadomość: osiemnastoletni chłopiec [...] popełnił samobójstwo [...]. Dlaczego? Co było przyczyną tak desperackiego kroku? Nie wiadomo! W ciągu ostatnich czterech lat z okien wysokiego gmachu Urzędu Marszałkowskiego w L. wyskoczyły trzy osoby. Trzy samobójstwa. Każde zapewne o innym podłożu, z innej, jak sądzę, przyczyny... Razem z grupą kuracjuszy z "Górnika" i Centrum Rehabilitacyjnego Rolników KRUS, łącznie 23 osoby, pojechałem o 13.30 na wycieczkę autokarową do Bóbrki i Dukli.
W Bóbrce zwiedzaliśmy Muzeum Przemysłu Naftowego i Gazowniczego im. Ignacego Łukasiewicza. Tak właśnie brzmi pełna nazwa tego muzeum - skansenu. Wśród lasu bukowo- jodłowego (zapewne z innym też drzewostanem) rozlokowano obok starych obiektów kopalni eksponaty przywiezione tu z różnych stron Polski; także z Karlina, naszej płonnej - dosłownie - nadziei na polski Kuwejt (sic!). Wybudowano nowoczesny gmach muzealno- -dydaktyczny. Tylko pozazdrościć. Piszę to [...], myśląc o trudnych warunkach ekspozycji i pracy obu muzeów nałęczowskich; bez właściwego zaplecza do pracy naukowej, pomieszczeń na archiwum i bibliotekę, na część socjalną (!)... Jest tu naprawdę co oglądać; także ekspozycję poświęconą Ignacemu Łukasiewiczowi. Należy podkreślić, że muzeum jest skansenem, który nie tylko obrazuje historię polskiego górnictwa naftowego i gazowego, lecz w tym muzeum, co prawda na bardzo małą skalę, jednak nadal wydobywa się ropę naftową.
Potem, już wieczorem, obejrzeliśmy dwa kościoły w pobliskiej Dukli. Pierwszy to kościół bernardyński z 1764 r., z relikwiami świętego Jana z Dukli, które przywieziono ze Lwowa, poprzez Rzeszów do Dukli, gdzie spoczęły na ołtarzu świątyni. I tutaj zrobiono nam psikusa. Na pukanie naszego przewodnika do zakrystii, już po wejściu do kościoła - przewodnika znanego tu przecież od lat, nauczyciela z okolic Iwonicza - nikt nie odpowiedział, chociaż słychać było kroki w zakrystii. Nie zapaliły się światła w świątyni. Zatem w półmroku oglądaliśmy jej wnętrze. A gdy przewodnik zaczął opowiadać dzieje miasta Dukli, kościoła i zakonu, do którego należy kościół, no i przede wszystkim historię życia zakonnika, później wyświęconego, Jana z Dukli [...], jakiś zakonnik (ten, który był w zakrystii?), zapewne nieprzychylny naszemu cicerone, puścił przez głośniki na cały kościół płytę z kolędami. I tak po ciemku, zagłuszany muzyką kolęd niemal krzyczał do nas [...] przewodnik. Konsternacja i niesmak. Na placu przed kościołem podziwialiśmy spiżowe rzeźby - pomniki, stojące przed Krzyżem Pojednania, świętego Jana z Dukli witającego polskiego papieża-pielgrzyma. Drugi kościół to późnobarokowy kościół parafialny, z oryginalnym rokokowym wystrojem wnętrza. W nim piękny nagrobek, z wyrzeźbioną postacią fundatorki kościoła, Marii Amalii z Bruhlów Mniszchowej (drugiej żony marszałka nadwornego Jerzego Augusta Wandalina Mniszcha, która wcześniej była - takie były wówczas monarsze obyczaje - kochanką króla Augusta III), a także olbrzymie, rzadko spotykane w kościołach, lustra ścienne [...].

Dzień piąty
Masaż aquavibron, robi mi, co drugi dzień, sympatyczna praktykantka, studentka czwartego roku fizykoterapii Akademii Medycznej w Katowicach. Ten masaż, to dla mnie novum, zupełnie do tej pory nie znany zabieg. Od rana piękna słoneczna pogoda, po raz pierwszy od mojego przyjazdu do Iwonicza Zdroju. Zdecydowałem się więc na poobiednią wycieczkę samochodem. W pierwszej kolejności pojechałem obejrzeć słynny "Excelsior", z 1931 r.; dzisiaj szpital uzdrowiskowy, posadowiony na wzgórzu, z opadającymi, od frontu budynku, płatami tynku. Ulicą Parkową, Słoneczną i Piwarskiego, wspinając się pod górę serpentynami dróg przez osiedle mieszkaniowe i na szczyt - jak ci mieszkańcy, którzy nie mają samochodów wracają z pracy na dole, w centrum Zdroju, do domów na wzgórzu? Toż trzeba mieć niezłą kondycje - skąd zjechałem na dół, też serpentynami, na drugą stronę wzgórza do doliny rzeczki Flory, i dalej szosą do wioski, a raczej dużej wsi Klimkówka. W Klimkówce sporo jeszcze starych domów i zabudowań gospodarczych wykonanych z grubych bali na zrąb [...]. Tutaj zginął we wrześniu 1939 r. ojciec Leona G. z Nałęczowa - jak mi opowiadał - broniąc się z armatką polową i baonem żołnierzy przed niemieckim natarciem. Gdy rodzina z Krosna zabrała później zwłoki, okazało się, że w czole widniała dziura od kuli, osmalona prochem od strzału z bardzo bliskiej odległości. Tak walczyli, zabijając jeńców, "rycerscy" żołnierze niemieckiego Wehrmachtu...
Szosą nr 28 pojechałem do Rymanowa.
Przejechałem przez rynek i miasteczko, z którego - warto o tym wiedzieć - pochodził fizyk Isidor Isaac Rabi (1898-1988), laureat Nagrody Nobla, a także ojciec Adama Michnika. Jechałem przez miasteczko, które, zniszczone w latach wojny i okupacji niemieckiej, nie posiada szczególnie cennych zabytków, ale ma położoną na wzgórzu starówkę z rynkiem, skąd odsłaniają się "rozległe, melancholijne widoki".
Dalej, szosą, do Rymanowa Zdroju. Coraz więcej wzgórz po obu stronach doliny Taboru. Więcej śniegu, chociaż, jak na styczeń, i tak go mało. Jestem w centrum osady. Dworzec autobusowy i parking. Gdzie jest "mój" "Janek Krasicki"? Zdaję sobie sprawę, że po 1989 r. sanatorium zmieniło nazwę. Kogo spytać? Pierwsza osoba, babcia, która odwiedziła wnuczkę na kuracji, nie wie. Uporczywie patrzę na stojący przy parkingu barwny plan Rymanowa Zdroju.
Do Taboru, widzę, wpada Czarny Potok, nad którym są jakieś obiekty sanatoryjne. Coś mi się widzi, że to tu, nad tym potokiem pięćdziesiąt jeden lat temu, też chyba na przełomie stycznia i lutego, będąc dzieckiem byłem na kuracji. Jest, starszy pan z butlą wody mineralnej w ręku i pięknym wilczurem u nogi...
- Przepraszam pana, czy pan jest tutejszy?
- Taaak, a o co chodzi?
- Szukam sanatorium, które kiedyś nazywało się "Janek Krasicki". Byłem tam na kuracji jako dziesięcioletni chłopiec... - Tak, to "Maria"... Pojedzie pan [...].
Komu przeszkadzała ta nazwa, panie, ja mam złotą odznakę "Janka Krasickiego" [...]. Do niedawna jeszcze byłem radnym; coś chyba zrobiłem dla tego miasteczka... A teraz? Miało być dobrze. Dla kogo dobrze? Cwaniacy i złodzieje się wzbogacili, a uczciwi ludzie klepią biedę, albo wiążą ledwie koniec z końcem... Prosto pan pojedzie, a potem w lewo, na Wołtuszową... Pojechałem, ciut za daleko, wróciłem i skręciłem w prawo. To tu. Poznałem budynek, drewniany z wieżą. Na pewno tu. Pomalowany na zielono, stał na wzgórku na polanie u stóp zalesionej góry (jak dawniej), nad urwiskiem wąwozu Czarnego Potoku, a za potokiem asfaltowa ulica i parking, dalej las. Wszedłem do środka. Luksusowe sanatorium, recepcja, sympatyczna pani. Porozmawialiśmy. Zrobiłem zdjęcia. Opowiedziałem, jak to było przed półwieczem, gdy wilki podeszły o zmierzchu prawie pod samo sanatorium, a my z wychowawczynią byliśmy na spacerze, na górze w lesie... Przerażenie. Ściśnięci w gromadkę, jak stado owiec, powolutku schodziliśmy do sanatorium. Nie były chyba zbyt głodne, skoro nas nie zaatakowały... Jaka była później awantura...
Kupiłem przewodnik po Rymanowie Zdroju. I w drogę powrotną. Zamyśliłem się... Pamiętam do dziś ten widok: błyskające w świetle latarki ogniki wilczych oczu, a w tle drzewa pośród mroku... Musiało ich być co najmniej kilka, a może kilkanaście?...

C.D.N.

Kyrzej
(0 głosów)