Napisane przez  Bolesław Prus
29
Gru
2007

Pauperyzm w Warszawie - "Nowiny" 1883, nr 31

PAUPERYZM W WARSZAWIE
"Nowiny" 1883, nr 31

   Kilka dni temu miał miejsce straszny wypadek: człowiek zabił dwoje swoich dzieci i sam się powiesił.
   Otóż jest rzeczą bardzo charakterystyczną, że gdy rozeszła się wieść o wypadku, ogół prawie jednomyślnie upatrywał przyczyną nieszczęścia w nędzy.
   Po bliższym sprawdzeniu przekonano się, że powodem tragedii w rodzinie Żebrowskiego nie była nędza, ale choroba umysłowa. W istocie, jak dowodzą fakta, najczęstszym powodem samobójstw są choroby umysłowe. Nagłe zaś zmiany w położeniu majątkowym, a między nimi nędza, nie wywołują większej liczby samobójstw aniżeli występek, niesnaski rodzinne i dolegliwości fizyczne. Gdy zatem trafi się podobne nieszczęście, mamy prawie trzy razy więcej szans, że wywołał je obłęd aniżeli nędza.
   Zachodzi więc pytanie: dlaczego dziś u nas każdy wypadek targnięcia się na własne życie ogół przypisuje biedzie, chociaż jeszcze kilkanaście lat temu wypadki podobne stale przypisywały się obłąkaniu? Pogłosek takich nie należy zbywać lekceważeniem: w nich bowiem maluje się nastrój opinii publicznej w danym czasie.
   Otóż nastrój ten dziś jest w wysokim stopniu pesymistyczny. Opinia we wszystkim widzi i szuka nędzy, co pochodzi stąd, że nędzy jest bardzo dużo, że Warszawa stała się ogniskiem pauperyzmu, który w niej Z każdym rokiem wzrasta.
   Nasze miasta i miasteczka prowincjonalne są bez porównania uboższe od Warszawy. Nigdzie przecież stosunkowo tylu żebraków nie chodzi po ulicach i nie wdziera się do mieszkań, nigdzie nie ma tylu wdów i sierot pozbawionych opieki, tylu nieuleczonych chorych i niedołężnych, tylu nie mających pracy, co u nas.
   Czyby nasze miasto tak zobojętniało na ludzką biedę, że już nie rozciąga nad nią żadnej opieki?
   Przeciwnie. Nigdzie bowiem stosunkowo nie płynie tyle ofiar co u nas. Czytajcie nasze dzienniki i tygodniki, a znajdziecie w nich przynajmniej dwadzieścia pozycji rozmaitych składek, przeznaczonych na biedaków, na cele oświaty, na pomoce dla pracujących, a nawet na ozdoby w rodzaj u publicznych gmachów i pomników. Jakże tu pogodzić ofiarność ogółu z jego pesymizmem, objawiającym się w takich pogłoskach, że sądząc z nich, można by przypuszczać, iż w Warszawie człowiekowi biednemu zostaje jeden tylko sposób uwolnienia się od cierpień - nóż lub powróz!...
   Jak powiedziałem, przyczyną tego nastroju jest specjalna choroba społeczna - pauperyzm.
   Nasz ogół nie wie dokładnie, ilu nędzarzy przypada na 100 mieszkańców; on tylko czuje, że stosunek ten musi być za wielki, większy niż był kiedykolwiek, i że - wzrasta.
   Przyczyny pauperyzmu w Warszawie są następujące.
   Po pierwsze - nieustanny i bez żadnej kontroli dokonywający się przypływ ludności z zewnątrz. Dość powiedzieć, że kiedy w całym kraju od r. 1872 do 1881 przyrost ludności wynosi 16%, w Warszawie, pomimo większej śmiertelności, przyrost ten dosięgnął 41%. W r. 1872 mieliśmy 269 000 współmieszkańców, w r. 1881 aż 380 000, a dziś z pewnością mamy przeszło 400 000. Gdy dziecko rośnie zbyt prędko, uważa się to za objaw chorobliwy; czy więc można przypuszczać, że nienormalny wzrost wyjdzie na zdrowie miastu?...
   I kto tu głównie ściąga? Kapitalistów bardzo mało, olbrzymia zaś większość biedaków. Jedni, złudzeni wyższymi zarobkami, porzucają swoje zajęcia na prowincji i śpieszą do Warszawy. Skutkiem tego na prowincji brakuje rąk, u nas jest ich za wiele. Tam nie mogą rozwijać się przedsiębierstwa skutkiem wysokich cen pracy, tu - cena za pracę nie może się należycie podnieść, bo na każdą posadę jest dziesiątki konkurentów, którzy formalnie licytują się in minus: Nic zaś łatwiejszego, jak w podobnych warunkach wpaść w nędzę. Nic dziwnego, że tylu ludzi jest bez zajęcia. Nic wreszcie prostszego nad to, że robotnik warszawski nie ma ani tego dobrobytu, ani tego stanowiska, jakie mógłby mieć, gdyby go nie podkopywała konkurencja.
   Drugą kategorią przybyłych stanowią zwyczajni żebracy, mniej lub więcej jawni. Na prowincji nie marli oni z głodu, ogół miejscowy wspierał ich. Im się jednak wydaje, że w Warszawie jest lepiej, nawet dla żebraków, więc - ciągną do niej. Skutek zaś jest taki, że filantropia, która dałaby radę miejscowemu ubóstwu, nie wy tarcza na potrzeby ubogich z całego kraju. Z tego powodu jakość i stopień nędzy jest u nas wyższy niż na prowincji i staje się źródłem wielkiej demoralizacji miasta.
   Zasadniczym więc warunkiem uleczenia Warszawy z pauperyzmu byłoby uregulowanie dopływu ludności z zewnątrz. Wprawdzie na prowincją wróciłoby wówczas trochę żebraków z profesji, ale bez porównania więcej wróciłoby ludzi zdolnych do pracy, którzy tam mieliby sami byt wygodny i ożywiliby okolice, tu zaś - sami cierpią biedę, wtrącają w nią innych i są niebezpieczeństwem dla miasta.
   Ten jednak warunek może być spełniony dopiero wówczas, gdy Królestwo otrzyma "rady miejskie" i tzw. "ziemstwa" (1). Urządzenia te więc są dla nas kwestią zdrowia społecznego; bez nich Bóg wie do jakich granic dojdzie nieład w gospodarstwie wewnętrznym.
   Drugą przyczynę pauperyzmu w Warszawie stanowi chwiejność naszego handlu i przemysłu. Są miesiące, w których warsztaty i fabryki mają za dużo obstalunków, są zaś takie, w których robota prawie ustaje. W pierwszym razie ściąga się mnóstwo pracowników, którzy następnie tracą zajęcie i powiększają liczbę nędzarzy.
   Te jednak gwałtowne zmiany stosunków ekonomicznych mają przyczyny głębsze i ogólniejsze i usunięciu ich ani Warszawa, ani nawet kraj nasz nie podoła. Zresztą, podobne zjawiska, choć nie tak często, trafiają się i w innych przemysłowych ogniskach.
   W rezultacie sprawa przedstawia się tak. Gdybyśmy posiadali "rady miejskie", wówczas Warszawa, porozumiawszy się z innymi okolicami kraju, mogłaby uwolnić się od napływu ubogich i żebraków z prowincji. W każdym jednak razie, ze względu na wielką ludność i ruch ekomomiczny, miałaby na miejscu następne kategorie ludzi potrzebujących opieki:
1) Starców, chorych, kaleki i niedołężnych a ubogich.
2) Dzieci osierocone lub z jakichkolwiek powodów zaniedbane przez rodziców. Dzieci takich bywa co roku od 300 do 500, jeżeli nie więcej, z której to liczby np. warszawski zakład sierot chłopców przyjąć może 10 do 12 na rok!... Co się zaś dzieje z resztą, łatwo zgadnąć.
3) Mielibyśmy nareszcie pewną liczbę osób zdrowych i silnych, ale chwilowo pozbawionych pracy, które z tego powodu albo żyją w strasznej nędzy i niekiedy posuwają się do samobójstwa, albo też odwołują się do publicznego miłosierdzia i raz zasmakowawszy w tanim chlebie stają się żebrakami z profesji.
   Zaopiekowanie się tymi trzema kategoriami biedaków stanowi dopiero właściwą kuracją pauperyzmu, choroby strasznej, która, jak uczy historia, bywała niekiedy źródłem rewolucji i wojen domowych. Żartować więc z tym nie można.
   Najszczęśliwszą walkę z pauperyzmem prowadzi Anglia, gdzie od dwustu z górą lat istnieje prawo ubogich i "podatek na ubogich" (2). W istocie, dobrowolne składki w tej sprawie co najwyżej zapobiegają katastrofom, nie stanowią jednak radykalnego środka.
   W Anglii liczy się około 900 000 osób żyjących z ofiarności publicznej, na co wydaje kraj od 163 do 200 milionów franków rocznie.
   Mimo to społeczna choroba pauperyzmu już jest tam opanowaną. Kiedy w r. 1872 wydano na ubogich 200 mil. fr., to już w r. 1873 wydano tylko 158 mil. fr. Co zaś ważniejsze: kiedy w r. 1849 na 1000 mieszkańców przypadało 62 ubogich, to w roku 1872 na 1000 mieszkańców przypadało tylko 42 ubogich. Pauperyzrm więc, jakkolwiek stanowi ciężką niemoc społeczną, może się jednakże ograniczyć, a nawet - zmniejszyć.
   Chcemy sprawie naszego pauperyzmu, ze względu na jej ważność, poświęcić bardziej szczegółowe artykuły. Mianowicie p. Józef Juszczyk (3), zacny opiekun sali chłopców sierot, obiecał nam dostarczyć materiału do charakterystyki położenia biednych dzieci w Warszawie, a nadto podać projekt zmniejszenia tej kategorii nędzy. Tymczasem prosimy wszystkich ludzi interesujących się sprawą pauperyzmu o dostarczenie nam materiałów do następujących kwestii:
1) Jaka może być ilość i położenie żebraków warszawskich z profesji.
2) Jakie jest u nas położenie starców, kalek i niedołężnych a ubogich.
3) Jaka bywa mniej więcej ilość ludzi silnych i zdrowych, pozbawionych zajęcia, jakie jest położenie tych ludzi i jakie mogą być środki dla dostarczenia im pracy?
   Jeszcze raz powtarzamy z naciskiem, że w tak niespokojnych czasach jak nasze pauperyzm może być źródłem klęsk publicznych.
   Lekceważyć go więc nie można, a leczyć go jest świętym obowiązkiem obywatelskim.
   Sądzimy zresztą, że choroba ta, aczkolwiek już u nas istnieje i wzmaga się, jednakże łatwo może być opanowana. Trzeba tylko poznać ją w całej obszerności i z góry zgodzić się na następne zasady:
   Że nasza dzisiejsza ofiarność, chociaż znakomita, jest w najwyższym stopniu bezładna i potęguje złe zamiesi go ograniczać.
   Że jałmużnę można udzielać tylko jednostkom niedołężnym, zdrowym zaś trzeba dawać pracę, a nawet do niej zmuszać.
   Że potrzebną jest w Warszawie "Instytucja zarobkowa" dla ludzi biednych pozbawionych pracy i że na ufundowanie takiej instytucji złożyć się powinny wszystkie cechy i fabryki. Nasz bowiem przemysł i rzemiosła najwięcej stosunkowo dostarczają biedaków.

PRZYPISY:
(1) "rady miejskie", "ziemstwa" - samorządowe instytucje miast i wsi; nie było ich w Królestwie, istniały natomiast w Cesarstwie.
(2) W Anglii istniały dwa prawa ubogich: tzw. "stare prawo ubogich" i "nowe prawo ubogich". Pierwsze z nich znane jest najbardziej jako "dekret Speenhamland" (od nazwy miejscowości) z r. 1795; mówiło ono, że każdy biedny a pracowity człowiek powinien otrzymać 3 szylingi zapomogi dla siebie i 1 i pół szylinga na każdego członka rodziny z funduszu podatku na ubogich, przy cenie 1 szylinga za określony ilość chleba. "Nowe prawo ubogich" z r. 1834 było dużo mniej korzystne: znosiło zapomogi, o ile korzystający z nich nie byli mieszkańcami domu pracy.
(3) Juszczyk Józef (ur. 1835) - majster krawiecki, znany w Warszawie z działalności dobroczynnej; pisał artykuły o sprawach rzemieślników do "Przeglądu Tygodniowego", a nadto wydał broszurę: "Jak zapobiec nędzy" (1872).
(0 głosów)