Wydrukuj tę stronę
Napisane przez  MK
27
Lis
2004

Plusy & Minusy czyli ... lecące liście

Plusy
   + Z powodu jesiennej depresji autora, na ten miesiąc odwołuje się wszelkie plusy. Najbliższe plusy pojawią się pod choinkę :-). Naprawdę jednak mimo wytężonego "wysiłku umysłowego" nie udało mi się znaleźć niczego co mogłoby zasłużyć na miano plusa ostatniego miesiąca. Zresztą trudno się dziwić, zewsząd ciemno, zimno, mokro i wieje. Nawet liści nie można sobie popalić bo nałęczowska policja z polecenia Burmistrza Wojciecha W., straszy mandatami.


Minusy - szkoda, że tego nigdy nie zabraknie
   - Miesiąc temu pisałem o kradzieży rynien z budynku "Ochronki" przy ulicy Poniatowskiego. Narzekałem na obojętność naszych władz wobec opuszczonego i popadającego w ruinę zabytku. Prosiłem o możliwie szybką interwencje. No i się doprosiłem... Moje słowa spotkały się z niemal natychmiastowym odzewem. Dwa dni po ukazaniu się poprzedniego numeru GN, z budynku "Ochronki" zniknęły kolejne fragmenty rynien. I jak tu ni wierzyć w moc słowa pisanego? Na pocieszenie mogę dodać, że trzecie złodziejskie podejście, okazało się spalone. 26 października około godzinny 21.30 patrol nałęczowskiej policji udaremnił kradzież pozostałych rynien. W ręce policjantów wpadła drabina złodziei oraz urwana rynna, natomiast sprawcy kradzieży uciekli. Nic to! Wrócą z nową drabiną!
   - Kolejną wartą poruszenia sprawą jest kwestia wzgórza "Poniatówki". Miejsce to historyczne, urokliwe a przy tym widokowe. Nie dziw więc, że stało się ono częstym punktem spotkań towarzyskich. Problem jednak w tym, że po tych "piknikach" pozostaje coraz więcej śmieci. Przeważają zwykle opakowania szklane (o pojemności 0,5 i 0,7 litra) ale wśród niedopałków papierosów można znaleźć również i puszki po piwie. Trudno mieć tu pretensje do biesiadników tych imprez, bowiem po spożyciu pijanych tam specyfików, samo zejście z wzgórza stanowi już namiastkę sportów ekstremalnych (wielokrotnie widziałem panów którzy zmęczeni nadmiernym wysiłkiem, decydowali się na krótkie drzemki w połowie drogi na dół). Wkrótce spadnie zapewne śnieg, który odstraszy wyznawców "Bachusa", zakryje on również pozostałości imprez. Wiosną jednak wszystko zacznie się od nowa, a góry odpadków będą rosnąć i rosnąć na chwałę naszego kurortu.
   - Skoro już pisze o "Poniatówce" to poruszę jeszcze sprawę jednego znaku drogowego, który stał przy drodze na Czesławice. Otóż zapewne poczuł się on znudzony monotonią swojej egzystencji i postanowił pozwiedzać okolice. Wyrwał się więc z ziemi a potem postanowił wejść na sam wierzchołek pobliskiego wzgórza by popatrzyć na okolice. Widok musiał być jednak nie do końca wystarczający ponieważ obecnie rzeczony znak drogowy znajduje się na drzewie, skąd obserwuje on okolice a także wskazuje drogę przelatującym samolotom. Ale teraz już bez sarkazmu. Wyrwać z ziemi zabetonowany znak drogowy ważący około 70 kilo, a następnie wciągnąć go ponad 100 metrów pod górę i zawiesić na drzewie - to brzmi jak konkurencja w zmaganiach strong men. I jak do tej historii ma się powszechnie panujący pogląd mówiący, o spadku sprawności fizycznej wśród naszej młodzieży!
   - Ostatni w tym miesiącu minus z przykrością muszę wręczyć kinu "Cisy", za to, że ostentacyjnie lekceważy sobie widza, czego byłem niestety świadkiem. Skuszony plakatami reklamowymi wybrałem się na pokaz filmu Pedro Almodovara "Złe wychowanie". Nieco wygórowana cena biletu, zrekompensowana została ulotką opowiadającą o filmie i jego autorze, zapachniało "wielkim kinem". I to by było na tyle jeśli chodzi o pozytywy tego wieczoru. W trakcie wyświetlania notorycznie "siadała" ostrość obrazu, przez co zacząłem wątpić w swój wzrok i myśleć o wizycie u okulisty. Nie była to jednak wina moich oczu ale projektora, który na domiar tego chwilami zwalniał oferując film w wersji dla flegmatyków. Do tego jeden z kinowych głośników zaczął ni stąd ni zowąd trzeszczeć. Co i tak było ledwo słyszalne, ponieważ w sali dominowały odgłosy dansingu ze znajdującej się za ścianą "Moniki". O tym, że wyświetlana kopia była pocięta i marnej jakości nie warto nawet wspominać, bo to nic nowego (urok prowincjonalnego kina). Sytuacja w której się wtedy znalazłem nie była odosobniona. Już wcześniej słyszałem od przyjaciół, o podobnych wpadkach. Jednak skoro wymaga się od widzów pieniędzy należy zaproponować im również pewna jakość usługi. Siedząc wtedy w ciemnościach i usiłując rozpoznać co w tej chwili jest wyświetlane, zadawałem sobie pytanie - gdzie mogę w przyzwoitych warunkach obejrzeć dobry film. Odpowiedz padła za ściany "w kinie w Lublinie..."
M.K
(0 głosów)