Włos się jeży na głowie na takie "kolędowanie", ale czy nie zapracowaliśmy na nie w jakiś sposób? Mimo że ksiądz, przynajmniej w mojej parafii, mówił, że alkohol na świątecznym stole zakazany! Ale przecież nie będzie parafianom robił kontroli. Więc można się napić! No, bo jeśli przyjedzie wujek z drugiego końca Polski albo kuzyn z Niemiec, to przecież czymś gościa trzeba powitać. A jak już każdy sobie humor poprawi, to idziemy na pasterkę. I potem wchodzi ktoś taki zapijaczony do kościoła. U nas też tak było. Sama nie widziałam, bo zawsze stoję w bocznej kaplicy przed ołtarzem, ale mi opowiadali. Wchodzi sobie w środku pasterki Heniek do kościoła, niepewnym krokiem, a podobno powietrze wokół niego, aż się gęste zrobiło!
Jak więc świętowaliśmy? Jeśli nawet z dużą ilością procentów, nikt tym się nie chwali. Mówi się, że trzeba obalać stereotypy, ale jak je obalić, skoro my sami je umacniamy? Zwłaszcza ten o pijaństwie w naszym narodzie. A jednocześnie uchodzimy za kraj bardzo katolicki. Dlatego każdy sam powinien sobie odpowiedzieć na pytanie, czym dla niego były te święta. Okazją do wypicia kompotu z rodziną przy stole, bo się narodził nam Zbawiciel, czy tylko tradycją czysto ludzką, która wręcz domaga się, żeby w ustach nie było sucho. Na pewno jest to ważne. Nie o to przecież chodzi, żeby tylko: "Święta, święta i po świętach". Niech Wigilia i narodziny Syna Bożego, będą czymś głębszym... W końcu adwent ma nas na coś przygotować. I nie jest to wino przechowywane w piwnicy. Tej nocy nie można przepić, bo Król Królów złożył w niej największy Skarb na świecie.
kl. IA PLSP w Nałęczowie