Wydrukuj tę stronę
Napisane przez  red
22
Lis
2010

Zmieńmy wektory naszego miasta i gminy

Rozmowa z dr. Andrzejem Mazierskim, kandydatem na burmistrza Nałęczowa

Zapewne wielu mieszkańców Nałęczowa i okolic do tej pory nie słyszało nic o Panu i nie znało Pana. Proszę o krótkie przedstawienie się Czytelnikom Gazety Nałęczowskiej...

Z tej racji, że w gazecie "Jutro Nałęczów" jest obszerny wywiad ze mną i to właśnie na tematy, o które Pani pyta, ograniczę się jedynie do paru zdań natury osobistej. Nałęczów pokazał mi mój stryj Ks. Prof. Dr Stanisław Mazierski, wybitny polski kosmolog, profesor KUL-u. Do dzisiaj jestem wierny tej ziemi... Na Piotrowickiej wsi wychowali się moi synowie, a w Drzewcach chodzili do przedszkola. To był bardzo intensywny okres w moim życiu wypełniony seminariami na KUL-u i pracą nad doktoratem, zajęciami w Szkole w Piotrowicach i Drzewcach, i jednocześnie pracą w RSP Drzewce. Prowadziliśmy z żoną rokrocznie obozy języka angielskiego w Ostrowie Lubelskim. Z pracą w RSP Drzewce, której byłem członkiem, wiąże się mój pierwszy wyjazd na trzyletni staż i stypendium rządu amerykańskiego do firm z branży rolno-spożywczej do Kalifornii, potem do Waszyngtonu. Stąd też zaczęła się moja droga zawodowego menadżera. W międzyczasie uzupełniałem swoje wykształcenie specjalistyczne: Business Planing (Postgraduate Managment Studies University of Illinois at Urbana-Champain, USA) podyplomowe studia na Politechnice Lubelskiej w zakresie Zarządzania Zasobami Ludzkimi, no i najważniejsza przepustka do biznesu: Master of Business Administration MBA University of Central Lancashire. (Na tym samym Uniwersytecie jest profesorem moja siostra Ewa Mazierska, znana autorka monografii światowych twórców kina). Ale wykształcenie to dopiero połowa drogi, druga to konkretne doświadczenie w prowadzeniu przedsiębiorstw. Powiem teraz rzecz bardzo osobistą: jestem skrępowany tym, że muszę pisać o moim wykształceniu i osiągnięciach, także tym, że wiszą moje zdjęcia na ulicy. Moi sąsiedzi z Sienkiewicza nawet nie wiedzieli, że mam doktorat czy MBA, tylko najbliżsi z nich wiedzieli, że wyjeżdżam na swoje gospodarstwa. Teraz już wiedzą, także i to, że syn Piotr, po studiach na Uniwersytecie w Gdańsku i Kairze pracuje jako makler papierów wartościowych i bankier na terenie Trójmiasta, a drugi Konrad po skończeniu psychologii rozpoczyna własną działalność gospodarczą. Nikt też nie wie, że odbyli trzy podróże transkontynentalne, pieszo do Chin, Mongolii, Syberii, Kambodży, Pakistanu, Iranu, Sri Lanki, Indii, Nepalu, Gwatemali, Hondurasu, Kostaryki, Belize, Panamy, Meksyku, Wenezueli, Boliwii, Peru i Chile. Przekonano mnie, że nie ma innej drogi do zaprezentowania swojej osoby wyborcom, więc to czynię z oporami.

Dlaczego kandyduje Pan na urząd burmistrza Nałęczowa?

Pytanie zasadne, ale odpowiem pytaniem retorycznym. Czy Pani tego nie widzi, co się dzieje wokół nas? Czy nie widzi Pani tego zacofania cywilizacyjnego Nałęczowa? I na tym poprzestanę, bo nie chcę epatować szczegółami. A lista byłaby bardzo długa, zwłaszcza w zestawieniu z obietnicami sprzed czterech lat naprawdę interesująca. A gdy słyszę argumenty, że potrzeba jeszcze 4 lat, by coś ruszyło, to mnie krew zalewa. NIE! Na to zgody być nie może, bo nie można robić sobie jaj z poważnej sprawy. Bo jak to inaczej nazwać, skoro za największy sukces minionej kadencji uważa się wyremontowanie sali kinowej, powstanie dwóch galerii czy zorganizowanie koncertu Stuligrosza i Budki Suflera!!! Gdy kolega mi o tym powiedział myślałem, że mnie wkręca, potem zobaczyłem Pani gazetę sprzed miesiąca i ręce opadły. I to jest właśnie najważniejszy dla mnie impuls do kandydowania: ten wzrastający wśród mieszkańców stopień tolerancji i przyzwolenia na bylejakość, marazm, indolencję zarządu miasta i gminy, akceptowanie przez obywateli niemożności przeprowadzenia kluczowych inwestycji na terenie gminy. Ogarnia mnie zdumienie, jak łatwo wytłumaczyć ludziom powody, dla których nie zrobiono podstawowych inwestycji i jak łatwo przyjmują do świadomości fakty, które w innym środowisku byłyby nie do zaakceptowania. Obudźmy się!!! Nałęczów jest poza wszelkimi rankingami, nie ujmują nas w "Rzeczpospolitej", ani w lokalnej prasie. Jest naprawdę źle. Przy okazji trzeba obalić kolejny mit, jakoby przyszłemu zarządowi potrzeba będzie kilkunastu miesięcy, by się wdrożyć do pracy. To jest nieprawda. Od ludzi inteligentnych wymaga się zdolności adaptacyjnych z marszu. Warunkiem powodzenia całego mojego projektu jest posiadanie planu i ludzi, zbudowanie zespołu ludzi kompetentnych i mądrych, którzy będą zmieniać oblicze tej ziemi w szybkim tempie. To jest również cecha zawodowych menadżerów. To się po prostu ma, a nie wyucza! Ja idę tam nie po naukę, ani po to, by tam siedzieć, ale by szybko zmieniać to, co do tej pory wydawało się niemożliwe do zrealizowania. Powiem krótko: jeżeli zgadzamy się z dotychczasowym stylem i sposobem prowadzenia naszych spraw, to nie zmieniajmy lokatorów na Lipowej, jeśli zaś dostrzegamy skalę zagrożenia, to pójdźmy na wybory 21 listopada i zmieńmy wektory naszego miasta i gminy.

Można powiedzieć o Panu, że jest Pan człowiekiem sukcesu, ma Pan doktorat, pracuje Pan w firmie doradczej, zasiada Pan w zarządach spółek, czy nie jest ryzykowne zostać burmistrzem i zrezygnować z dotychczasowej działalności?

Ostatnio zwolniłem i bardzo dużo czasu spędzam w moich gospodarstwach na Roztoczu i Polesiu, wśród moich żółwi, stawów i lasów, w enklawie ciszy i spokoju, ale to także pozwala na studyjną współpracę z synem przy opiniowaniu studium wykonalności, biznes planów itp. Syn jest wysokiej klasy specjalistą w renomowanym banku w dziedzinie inwestycji kapitałowych, w budowaniu portfeli inwestycyjnych dla przedsiębiorstw. Jego obsesją są finanse, a będąc maklerem monitoruje systemy transakcyjne w strategiach inwestycyjnych na rynku europejskim, ja podchodzę do tych rzeczy bardziej praktycznie, stąd też mając np. za zadanie zbudowanie planu biznesowego podchodzimy do niego z dwóch stron, za część analityczną odpowiada syn, do mnie zaś należy opiniowanie wykonalności zakłamanych parametrów. Ale ja traktuję to jako hobby, uzupełnienie moich zajęć gospodarskich.

Czy startował Pan kiedykolwiek w wyborach do Rady Miasta? Dlaczego tak lub dlaczego nie?

Nie, bo nie interesowało mnie administrowanie majątkiem Gminy i Miasta, zaś swoje powołanie realizowałem w zarządzaniu przedsiębiorstwami w sektorze prywatnym. Jednak dziś gołym okiem widać, że aby brać się za zarządzanie dużą przestrzenią społeczną potrzeba menadżera, który docenia wagę inwestycji zewnętrznych, potrafi negocjować z wymagającymi partnerami, którzy oprócz wysublimowanej specjalistycznej wiedzy dysponują kapitałem, są kapryśni, zmienni. Pieniądze rzadko leżą na ulicy, one są w portfelach biznesmenów. Musisz mieć argumenty, by otworzyli je dla nas... Tego rodzaju umiejętności rzadko bywają przymiotem urzędników, choć ich rola w wypełnianiu misji Gminy jest nie do przecenienia, ale nerwem systemu są pieniądze i właściwe ich zagospodarowanie dla pożytku publicznego. Ponadto teraz skala jest znacznie trudniejsza i to już nie jest zwykłe administrowanie, to rodzaj wyzwania, Ktoś, kto się tego podejmuje przeczuwa zagrożenia, ale proszę mi wierzyć, zrealizowanie swojej wizji jest o wiele silniejsze, niż obawa przed działaniami ludzi złych. I warto temu poświęcić swoje najlepsze lata życia zawodowego.

Mówi się, że prywatnie jest Pan zwolennikiem Prawa i Sprawiedliwości, ale zgodził się Pan startować na fotel burmistrza z komitetu osób związanych z Platformą Obywatelską. Zmienił Pan swoje poglądy polityczne, swój światopogląd?

Odpowiem anegdotą. Do biednego, głodnego i bezrobotnego człowieka przychodzą dwaj ludzie, jeden ofiaruje mu kromkę chleba, wsparcie duchowe i słowa otuchy, drugi: daje mu pracę i szansę na to, by godnie żył. Jak Pani myśli, którym wędrowcem jestem? Ponadto ja nie jestem członkiem żadnego ugrupowania politycznego, nie należę do żadnej partii, a jedynie uzyskałem polityczne wsparcie od formacji politycznej, która dysponuje instrumentami mogącymi się walnie przyczynić do nadrobienia zaniechań i zapóźnień cywilizacyjnych Nałęczowa, o których każdy wie... i czuje (oczyszczalnia). Nie sądzę również, że takie poparcie może wpływać na zmianę mojego światopoglądu. To są sprawy nieporównywalne. Jestem człowiekiem ukształtowanym, wyznającym b. tradycyjny system wartości. I rzecz najważniejsza: to do mnie zwrócono się z propozycją rozważenia startu w wyborach, proponując określoną pomoc inwestycyjną w urzeczywistnieniu programu, który podpisując firmuję swoim nazwiskiem. Tę pomoc już znać, chociażby w planowaniu modernizacji oczyszczalni, pieniądze już idą do nas!!! Mam świadomość, że poprzeczka jest postawiona wysoko, ale stawką jest być albo nie Nałęczowa, jego wzrost i rozwój czy buksowanie w kolejnych odsłonach niemożności i braku synergii działań włodarzy różnych szczebli. To burmistrz wyznacza kierunek i to on odpowiada jak ustawić żagle naszej wspólnej łodzi, by złapać wiatr...

Jak Pan sądzi, czy burmistrzowie, wójtowie muszą mieć zaplecze polityczne?

Jeżeli ktoś zabiera się do zarządzania gminą i naiwnie wierzy, że musi pozostać niewinny jak dziewica, bo akurat może to być źle odbierane przez część swoich wyborców, ludzi o zdecydowanie innym zapatrywaniu politycznym, to nie powinien w ogóle wchodzić do polityki. Bo jak wytłumaczyć mieszkańcom chociażby Bochotnicy, że niestety nie udało się wybudować obwodnicy, bo to wymagałoby sprzymierzenia się z ideologicznym wrogiem, bądź też splamiłoby moją czystość, niewinność i bezstronność polityczną. I dlatego przez kolejne 20 lat tiry będą rozwalały fundamenty ich domostw. Jak wytłumaczyć, że śmierdzi w Nałęczowie? Bo co? Bo nie chciało się zawierać sojuszy z Urzędem Marszałkowskim? Tam gdzie są dzielone pieniądze trzeba stać, lobbować, pisma nic nie załatwią, trzeba siedzieć na karku warszawskim politykom i lubelskim działaczom. Obojętnie jakiej są maści i jakie kolory mają na swoich sztandarach.. Kropka. To, że zaczęło się mówić w Województwie o oczyszczalni to także efekt naszych rozmów, bo liczy się czas!!! Teraz trzeba znaleźć dalsze, brakujące kwoty i to szybko. Decyzje polityczne trzeba urabiać zanim się realnie kieruje pracami gminy. To wiem z autopsji. Z każdym mi po drodze, bo mam w zanadrzu argumenty, które przekonują polityków do mojej wizji rozwoju miasta i gminy, a znam siebie na tyle, by ich deklaracje zmienić w określone pieniądze na inwestycje cywilizacyjne naszego regionu. Zamierzam skorzystać z mojego prawa wpływania na naszych parlamentarzystów. Zakończę anegdotą: nasze wnuki nie będą pamiętały kto kilkadziesiąt lat przed nimi podpisał zgodę na obwodnicę, czy to był ten z PiS-u czy ta z PO? Będą po prostu jeździć po szybkiej drodze i zwyczajnie cieszyć się życiem. Bo najważniejsze, by ta obwodnica była!!!

Co ceni Pan u współpracowników w życiu zawodowym?

Kompetentność, decyzyjność, lojalność; zawsze dobieram sobie współpracowników, którzy uzupełniają moje umiejętności. W mojej pracy zawsze zaczynałem od zbudowania zespołu. Cenię także doświadczenie ludzi starszych, ich głos jest rozstrzygający w podejmowaniu szybkich decyzji. Nie trzeba się bać, że ktoś może być mądrzejszym od Ciebie. Potęga papiestwa polega także na tym, że na zapleczu działają mądrzy doradcy. Ważne są także predyspozycje charakterologiczne, zdolności dostosowania się do zmian w otoczeniu, szybkie reagowanie. Nie można przegapić szans, tak jak nie można ignorować zagrożeń. To niewybaczalna rzecz! Dobry lider, oprócz zdolności menedżerskich powinien być wyczulony na potrzeby ludzi. Wtedy rodzi się przywódca. A tylko przywódca uzyska przyzwolenie na dokonanie zmian, nawet tych bolesnych. W służbie publicznej trzeba także posiadać umiejętność słuchania innych. I trzeba mieć dużo pokory, ale ta, jak wiadomo... przychodzi na szczycie.

Jak zarekomenduje Pan wyborcom swoich kandydatów na radnych?

To jest w sumie ponad 30 osób, bowiem tylu na etapie kampanii udało się zgromadzić wokół idei zmodernizowania Nałęczowa. Działają w dwóch różnych komitetach i to jest najważniejszy dowód na to, że można jednoczyć się mimo konkurowania; nadrzędny jest interes małej ojczyzny, czyli miejsca swojego zamieszkiwania. Wspomnę też o poparciu tylu zacnych osób z Nałęczowa, niektórzy znają mnie jeszcze z czasów RSP Drzewce. Tu chciałbym zauważyć, że poza moją żoną nie mam tutaj żadnej rodziny. Nie jestem spokrewniony z żadnym mieszkańcem gminy, nie mam szwagrów, zięciów, braci czy sióstr w promieniu 300 km! I nic nikomu nie będę załatwiał "po rodzinie"; dla mnie tak samo ważnym człowiekiem jest prezes dużej nałęczowskiej firmy, jak i bezrobotny spod mostku, choć paradoksalnie z tym pierwszym trzeba się spotykać, aby pomóc temu drugiemu. Tak rozumiem służbę temu miastu, gminie i jej mieszkańcom, jako pracę na rzecz wszystkich bez wyjątku. I tego również oczekuję od moich kandydatów na radnych: pojmowania pracy na wadzenia kampanii merytorycznej, na programy. Nasz konkurent ma prawo do zachowania swojej prywatności. Tego samego oczekujemy od Innych w stosunku do nas. Po spędzeniu z nimi kilkudziesięciu godzin na intensywnych rozmowach programowych mogę z ręką na sercu zarekomendować ich naszym wyborcom! Robię to także w swoim interesie, bowiem akurat ich wybór znacznie ułatwiłby mi realizację programu Nałęczów XXI. U progu następnej dekady, bo wiem, że na nich mogę liczyć. Obok, wymieniam ich w kolejności alfabetycznej.

Co Pana zdaniem trzeba zmienić w naszym mieście oraz w gminie?

Minister Boni powiedział ostatnio, że lata 2010-2015 będą kluczowe dla rozwoju Polski przez najbliższe 20 lat. Od siebie dodam, że także dla Nałęczowa. Trzeba szybko zabrać się za nadrabianie zapóźnień inwestycyjnych. Odsyłam do mojego programu "Nałęczów XXI. U progu następnej dekady", który zawiera podstawowy spis takich zaniechań cywilizacyjnych w naszej gminie i mieście. Tu, wykorzystując miejsce, powiem o pewnych mechanizmach, które niebezpiecznie ujawniły się ostatnio w finansach naszej gminy, a które widać przy kolejnych nowelizacjach budżetu gminy. Otóż, przyjmijmy dwa modele zarządzania gminą w przypadku budżetu, którego przychody nie pokrywają się z wydatkami, występuje deficyt, który trzeba łatać. Pierwszy to model urzędnika, który patrzy na pozycje budżetowe po stronie przychodów ze spokojem, tu są dotacje celowe, tu opłaty lokalne, tu wpływy z podatku od nieruchomości, tu opłata klimatyczna itp. Po stronie wydatków ma ich mnóstwo, przewidzianych prawem, słusznych i zasadnych, ale trzeba oprócz tego, że płaci się szkołom także coś budować, poprawiać infrastrukturę. I co robi urzędnik, ano albo zwiększa obciążenia podatkowe, ale tu nie ma dużego pola manewru, albo po długich namysłach decyduje się zaciągnąć kredyt, w nadziei, że jeszcze coś dostanie z Województwa, może coś wyjdzie ze środków unijnych (choć tu jest zagwozdka, że trzeba mieć wkład własny więc i tak bez banku się nie obejdzie), wszak wysłał wczoraj kilka pism do Warszawy i do Województwa, więc czeka. Mijają dwa miesiące, środków z zewnątrz nie ma, więc nowelizuje swoje założenia, mijają dalsze miesiące i tak postępuje co sesję, tnie plan wydatków, bo pieniądze nie przyszły, klnie na Lublin, Warszawę, także na własną Radę i kto tam się jeszcze nawinie, nazywając ich krętaczami. W końcu na najświeższym wydruku dostaje, że deficyt po wycięciu wszystkich planowanych inwestycji został zredukowany do poziomu zaledwie paru milionów, roczne nakłady inwestycyjne też drastycznie spadły do poziomu 3 milionów zł (stan z września, bo to ciągle się zmienia; dla przypomnienia ostatni budżet Wójcika to blisko 9 milionów zł), tak więc po paru posunięciach zza biurka ma się spokój, bo z zaplanowanego kilkunastomilionowego deficytu zostało zaledwie parę; co dalej? Ano zobaczymy po Nowym Roku. W drugim modelu zakłada się budżet prorozwojowy, odważny, zwiększający przychody poprzez stymulowanie lokalnego biznesu, sprowadzenie nowych inwestorów, aktywizację regionu, sięgającego po duże wsparcie środków unijnych, wpisując najważniejsze inwestycje do zadań centralnych i wojewódzkich. Budżet taki dopuszcza także znaczne zwiększenie deficytu, ale tylko wówczas, gdy jest nastawiony na inwestycje (relacja nakładów inwestycyjnych do przyrostu zadłużenia). W modelu tym ważne są działania zwiększające proprzychody, które są nakierowane na zewnątrz gminy, dosłownie i w przenośni, to na zewnątrz gminy są mechanizmy do jej wydźwignięcia z zadyszki budżetowej. Pieniądze nigdy nie rozmnażają się wewnątrz firmy, one znajdują się zawsze na zewnątrz, mają je klienci, którzy od nas kupują towary i usługi, mają je inwestorzy, przyszli nasi partnerzy biznesowi i mają je decydenci polityczni, którzy mogą przejąć pewne wielkie inwestycje jako zadania centralne. Ma je także Unia Europejska, o której względy zabiegają wszyscy naokoło, a która jak kapryśna panna nie zawsze wybierze tego, który chełpi się tylko i wyłącznie swoim arystokratycznym pochodzeniem. Powiem tak: dzisiaj nie rozwiążemy sami problemów Nałęczowa, jesteśmy za biedni, a budżet krojony ręką urzędnika, to budżet zachowawczy, skazany z góry na niepowodzenia (vide: siedmiokrotna chyba już tegoroczna nowelizacja wyrzucająca kolejne pozycje inwestycyjne). To jedynie kroplówka przed zgonem!!! Kiedyś robiąc audyt zarządczy w jednej z rodzinnych firm, która odczuwała zbliżone dolegliwości, doradziłem właścicielowi zatrudnienie człowieka spoza familii, z zewnątrz, takiego, który przerywając nieformalny obieg informacji, byłby odporny na system wewnętrznych uzależnień, dysponował świeżym spojrzeniem, zdeterminowanego presją czasu i mijających unikalnych szans. Dobrego menadżera poznać po odwadze sprostania wyzwaniom. I to jest początek odpowiedzi na Pani pytanie, reszta jest w moim programie.

W tegorocznych wyborach samorządowych o urząd burmistrza Nałęczowa ubiega się kilku kandydatów, dlaczego wyborcy mają zagłosować akurat na Pana?

Odpowiem metaforycznie: Z obserwacji zachowania się "nałęczowskiej władzy" można wynieść przeświadczenie, że pycha prowadzi do samodestrukcji; tej pychy widziałem sporo w życiu, także niestety i ostatnimi laty w Nałęczowie. Przekonanie, że jest się rzeczywiście alfą i omegą musi być poparte istotnymi cechami charakteru, gdyż inaczej traci się kontakt z ludźmi. Pycha zaślepia! To też można było zaobserwować ostatnimi laty w Nałęczowie. Alienacja Urzędu na Lipowej doprowadziła zaś do erozji lokalnej władzy. Druga rzecz wynika z pierwszej konstatacji: Ja nie jestem marzycielem!!! Ale mam marzenia!!! Na jednym z seminarium Briana Tracy w USA usłyszałem taką dystynkcję pomiędzy mieć marzenie a być marzycielem. Otóż polega ona na tym, że aby coś zmieniać trzeba mieć marzenia, bo to jest impuls, to jest wizja, to jest to coś, co rusza kamienie, co się ma w oczach, ten błysk ducha. Ale warunkiem spełnienia tego marzenia są twarde czynniki, takie jak np. zdolności przywódcze, specjalistyczne wykształcenie, twardość charakteru, zdolności zarówno do analizy jak i syntezy, kontakty biznesowe, obycie w świecie, ale także i pokorę, bo jest ona busolą pozwalającą zachować właściwy kurs. Jeśli się tych cech nie posiada, to człowiek się powoli wypala i staje się marzycielem, czyli kimś takim, który chciałby dużo zrobić, nawet rzeczy wielkie, ale nie mając odpowiednich kwalifikacji kończy jako Dyzio Marzyciel. Otóż ja mam marzenia i mam narzędzia do ich zrealizowania. Wiem, jak to zrobić i wierzę, że wyborcy będą ze mną 21 listopada, by dać mi prawo do zrealizowania naszych wspólnych snów !!!

(0 głosów)