Wydrukuj tę stronę
Napisane przez  red
12
Maj
2008

Pani Jaśminowa

Izabella Nowotny


Jaśminy to symbol Kawiarni-Galerii ukrytej wśród zieleni na wzgórzu ponad wąwozem ul. Chmielewskiego. To azyl pani Izabelli Nowotny, która co prawda dopiero od 10 lat mieszka w Nałęczowie, ale swoją działalnością, zaangażowaniem, kreatywnością, ciągle zaskakuje nałęczowskie środowisko społeczników i regionalistów. Kobieta światowa, kobieta z inicjatywą - Pani Jaśminowa.

Dlaczego jaśminy, dlaczego Nałęczów?
- Na początku lat dziewięćdziesiątych zaczęłam zastanawiać się gdzie spędzić następny etap mojego życia - opowiada nasza bohaterka. - Wybór padł na Nałęczów, a zadecydowały o tym dwa mity z dzieciństwa. Pierwszy dotyczy wakacji spędzanych w dzieciństwie w Garbatce, miejscowości letniskowej położonej w Puszczy Kozienickiej. Stąd moje upodobanie do lasu sosnowego i drewnianych willi. Drugi dotyczy urlopów, które wujostwo spędzało w Nałęczowie. Wujek, adwokat warszawski, odwiedzał w Nałęczowie swojego przyjaciela ze studiów na KUL-u, mecenasa Lipca. Stąd moje zainteresowanie Nałęczowem, który po raz pierwszy odwiedziłam latem 1996 roku. Wjeżdżałam w upalne letnie popołudnie od Bochotnicy, przywitała mnie najpierw kępa sosen przy Batorówce, a zaraz potem piękne drewniane wille i kaplica przy Armatniej Górze. Była to miłość od pierwszego wejrzenia, przekonanie, że znalazłam szerokość geograficzną, pod którą chciałabym żyć.
Tych jaśminów nie znalazłam od razu. Zoczyłam je, mieszkając już w Nałęczowie, na którymś ze spacerów z psem - były wystawione na sprzedaż. Było ich tyle, że spoza nich nie widać było chatki. Podpowiedziała ją wyobraźnia. Kiedy zamieszkałam w jaśminach odczułam nieprzepartą chęć udostępnienia tego cudownego miejsca tym wszystkim, którzy tak jak ja potrafią docenić jego nieprzeciętny urok, panującą tu harmonię i porządek rzeczy. To dlatego rankiem rozkoszuję się sama tym miejscem, a popołudniami otwarta furtka w gościnę do kawiarni zaprasza.

Co było wcześniej?
Wspomniałam o nałęczowskim etapie życia, było ich przedtem kilka. Dzieciństwo i szkoła w Radomiu, studia na Politechnice Warszawskiej na modnym wydziale Łączności, zwanym później Elektroniką.
Następnie praca w holenderskim koncernie Philipsa, w którym przepracowałam trzydzieści lat. Wysoki poziom Politechniki Warszawskiej pozwolił mi na zdobycie mocnych podstaw zawodowych. Zajmowałam się projektowaniem obwodów scalonych, a po odbytych drugich studiach z zarządzania marketingiem strategicznym i innowacją produktu w zakresie zastosowań obwodów scalonych w systemach identyfikacji. Dziś są to już dobrze znane aplikacje, jak karty telefoniczne z chipem, karty bankowe z chipem, karty w telefonach komórkowych czy immobilizer w kluczach do samochodów. W miarę, jak zdobywałam doświadczenie, miałam okazję przekazywać je dalej, czy to młodszym kolegom, czy studentom uczelni współpracujących z Philipsem.
Po trzydziestu latach pracy doszłam do wniosku, że pora zakończyć swoją karierę zawodową w momencie niezaprzeczalnego przyczynku do postępu technicznego i wycofać się na z góry upatrzoną pozycję wśród nałęczowskich jaśminów.

Po latach wypełnionych od świtu do nocy wysoką technologią miałam szansę zajęcia się sprawami dnia codziennego. Przez pierwsze trzy lata opiekowałam się moim leciwym ojcem. W tym czasie po raz pierwszy sprawiłam sobie psa i jeśli czegoś w życiu żałuję to tego, że nie miałam czworonożnego przyjaciela wcześniej.
Powoli zaczęłam czuć środowisko nałęczowskie, a mój zachwyt tą miejscowością wzrastał w miarę jej poznawania. Otworzyłam Kawiarnię Jaśminową. Teraz miałam okazję zastosowania philipsowskich doświadczeń na swój własny rozrachunek. Wreszcie mogłam zrealizować moje marzenie otwarcia plenerowej galerii fotografii współczesnej, do której zapraszam na drugą już wystawę fotografii pt. "Światło" pana Jacka Jędrzejczaka.

Zainteresowała mnie działalność w Lokalnej Organizacji Turystycznej "Kraina Lessowych Wąwozów", jestem członkiem zarządu. W ramach LOT-u byłam koordynatorem projektu obchodów stulecia założenia Nałęczowskiej Szkoły Ziemianek. Jednym z rezultatów tego projektu jest wystawa, którą możemy oglądać w "Galerii pod Lipami" przed budynkiem gminy, a drugą jej część na terenie Archidiecezjalnego Domu Rekolekcyjnego - dawnej Szkoły Ziemianek. Przewidziane są kolejne działania, jak sympozjum, wystawa haftów czy konkurs na przetwory, tu odsyłam do kalendarium obchodów w "Sezonie na Nałęczów". Ale chyba największym osiągnięciem tego projektu jest kooperacja wielu instancji: pojedynczych osób - regionalistów, stowarzyszeń, klubów, samorządu. Zaproszone zostały też do współpracy wiodące przedsiębiorstwa nałęczowskie, które objęły mecenat. Udało nam się wspólnymi siłami stworzyć wydarzenie, którego nie zapomną ani mieszkańcy Nałęczowa, ani jego goście.

Pasje, pomysły, marzenia?
Z pasją robię wszystko, co uznam za interesujące. Znam bowiem tylko dwa stany: neutralny i zafascynowania. Pomysły nie muszą być moje własne. Moje doświadczenie pozwala mi na oszacowanie potencjału pomysłu rzuconego przez kogoś innego i na wniesienie przyczynku do jego realizacji. Marzenia? Te związane z Nałęczowem: żeby co roku ukazywał się "Sezon na Nałęczów", prezentując naszym gościom ofertę kulturalną i to również w językach obcych (w pierwsze wydanie mogą zaopatrzyć się Państwo np. w punkcie Informacji Turystycznej). I żeby udało nam się wykreować Nałęczów na spadkobiercę tradycji uzdrowiskowej, ziemiańskiej, kulturowej.

(red)
(0 głosów)