Wydrukuj tę stronę
Napisane przez  BW
11
Kwi
2008

Jan Denko

Zawsze w biegu, otoczony zasłuchanymi kuracjuszami i turystami, przemierza urokliwe zakątki Nałęczowa, Kazimierza Dolnego, Puław, Lublina, Kozłówki, stały gość w Czarnolesie. Wysoki, przystojny, uśmiecha się pod wąsem i spogląda zawadiacko spod ronda kapelusza. Z dobrą dykcją, aktorskim głosem, mistrz gawędy - Jan Denko, jak sam przyznaje od niemal 30 lat - przewodnik z przypadku.

Na początku był barmanem w "Kawiarni Pałacowej" i znał turystykę raczej od kuchni. Traf chciał, że w 1972 roku ciężko zachorował na zapalenie opon mózgowych na tle gruźliczym. Szpital, dziewięciomiesięczne leczenie i nudy na pudy, więc dużo czytał. Potem była rehabilitacja po niedowładzie twarzy. I pierwsza grupa renty. Nie wrócił już za bar. Ale jak to mówi jego żona Irmina: - Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.

Marynia Walczakówna, ówczesna kierownik KO PP Uzdrowisko Nałęczów, poradziła, żeby zajął się oprowadzaniem wycieczek jako przewodnik PTTK. Zastanawiał się trochę, ale spróbował. Szybkie uzupełnianie wiedzy i ćwiczenia z magnetofonem. - Wędrowałem wieczorami po parku i mówiłem, tak jakby do wycieczki, ćwicząc przy tym wymowę. Jak coś było źle, to kasowałem - opowiada Jan Denko, uśmiechając się pod wąsem i potwierdza rubasznym, kaszubskim "jo". Dziś słuchając tego wytrawnego gawędziarza, aż trudno uwierzyć, że kiedyś miał jakieś problemy z mówieniem.

Zdał egzamin na przewodnika PTTK eksternistycznie. Został najpierw członkiem PTTK w Puławach, dopiero potem, gdy powstał oddział w Nałęczowie przeniósł się lokalnego koła. Zaczęły się wycieczki po trójkącie Puławy - Kazimierz Dolny - Nałęczów. W międzyczasie został "KO" - kulturalno oświatowym przy Ośrodku Konferencyjno-Wypoczynkowym SOP-u, potem BGŻ-u w Nałęczowie. - Polubiłem tę pracę i kiedy dyr. Stanisław Gil szukał pracownika KO do Sanatorium dla Rolników nie wahałem się już wcale. Zresztą to miało być tylko zastępstwo. I tak dopracowałem w tym sanatorium do emerytury - śmieje się świeżo upieczony emeryt. - Od pierwszego kwietnia jestem na emeryturze, to nie prima aprilis, a ja mam tyle energii i chęci do pracy.

Inne pasje poza zajmującą pracą przewodnika? Uwielbia różne zwierzęta, miewał koty, psy i jeszcze ogród. Przez lata jego wspaniały ogródek przy rodzinnym domu - "Orlim Gnieździe" był doceniany w konkursie Towarzystwa Przyjaciół Nałęczowa na najpiękniejszy ogródek i posesję. - Teraz zaczyna się nowy rozdział w dziejach "Orlego Gniazda" - mówi ogrodnik z zamiłowania i pokazuje fotografie z rodzinnego albumu, aktualizowanego z kronikarską pieczołowitością. W saloniku mieszkania na ścianach portrety, pejzaże, jeszcze inne hobby - kartki pocztowe. - Miałem niegdyś największą kolekcję pocztówek z przełomu XIX/XX wieku, ale rozstałem się z nimi - mówi z nutą nostalgii. - Zostawiłem tylko ulubione secesyjne pocztówki. To głównie portrety kobiet, żona nie jest o nie zazdrosna - znów się uśmiecha i pokazuje damy przechowywane w pięknym, secesyjnym albumie.

Żyłka regionalisty, kolekcjonera... Świetnie opowiada, mógłby spisać swoje opowieści, anegdoty, ale nie lubi pisać.
Minione 40 lat - to zabieganie, dużo obowiązków, wyjazdy na standardowe wycieczki po Lubelszczyźnie i te dalsze po kraju, za granicę. Dlatego w wolnych chwilach lubi piesze wycieczki, nie tylko w otoczeniu grupy turystów, czy kuracjuszy. Nie został kierowcą, najpierw po ciężkiej chorobie nie mógł, potem już nie musiał, jako przewodnik nie miał czasu sam jeździć i tak już zostało. Ma trochę kowbojską naturę, kiedyś chadzał nawet w kowbojkach, do dziś ostał się kapelusz.

Ma ich kilkanaście w swojej kolekcji, ale jeszcze więcej krawatów: - Uwielbiam krawaty, mam ich ponad sto i do tego włoskie koszule - mówi i pokazuje najbardziej finezyjne sztuki. - Najbardziej lubię kolor fioletowy, czerwony i czarny.
Ma krawaty na każdą okazję. A okazji do spotkań wiele. - Mieliśmy swoiste 45-lecie, spotkanie po latach osób zatrudnionych w uzdrowisku w dniu 15 sierpnia 1961 roku. Sporą grupkę wtedy zatrudnili. Byliśmy młodzi, nowi, razem zaczynaliśmy pracę i tak się zaprzyjaźniliśmy, że obiecaliśmy sobie spotykać się po latach. To taka nasza-klasa - opowiada energiczny pan Jan. - Tylko z roku na rok wykruszają się ludzie, ale póki starczy sił, będziemy spotykać się razem, jo!

Bogumiła Wartacz
(0 głosów)