Wydrukuj tę stronę
Napisane przez  PW
16
Lip
2001

Chcę być z tymi ludźmi

Rozmowa z panią dyrektor Warsztatów Terapii Zajęciowej w Nałęczowie, Liesbeth van Leenwen - Jaremek

- Kiedy przyjechała pani do Polski?
- Mieszkam w Polsce 7 lat, ale pierwszy raz przyjechałam 12 lat temu, kiedy po skończeniu studiów w Holandii, zdecydowałam, że chciałam gdzieś pojechać za granicę, do jakiegoś obcego kraju.
- 12 lat temu to była jeszcze inna Polska.
- Tak, to było w 89 roku i wtedy wiele zmieniało się w Polsce. Kiedy podejmowałam decyzję o wyjeździe do Polski, były pierwsze wolne wybory po "okrągłym stole" i w Holandii w tym czasie wiele o Polsce pisano - myślałam, że to może byłby bardzo ciekawe - żeby poznać kraj, który jest komunistyczny, a będzie się zmieniał na demokratyczny. Ja niewiele wiedziałam o Polsce; znałam wtedy Solidarność i Wałęsę, a po za tym nic: nie wiedziałam nawet jak wygląda krajobraz. To był dla mnie zupełnie obcy kraj.
   Wtedy poznałam w Holandii organizację, która zajmowała się międzynarodową wymianą młodzieży, i oni szukali ludzi którzy wyjadą, na rok z Holandii: Do Norwegii, Islandii, albo właśnie do Polski.
- W Norwegii i Islandii jest zimno a w Polsce najcieplej.
- No nie wiem czy najcieplej. Ja kojarzyłam to tak czy inaczej z zimnymi krajami. Podczas tego rocznego pobytu miałabym uczyć się języka polskiego (na KUL-u) i pracować jako wolontariusz. w jakiejś organizacji, stowarzyszeniu, czy fundacji. Przedstawili to w ten sposób: kiedy nauczycie się trochę języka, będziecie mogli pracować w Monarze, z narkomanami, albo w Domu Kultury, na Starym Mieście w Lublinie, albo z dziećmi głuchoniemymi lub niewidomymi. Brzmiało to bardzo ciekawie i pasowało do moich planów, żeby tu w Polsce zdobyć doświadczenie zawodowe które mogło być później cenne we własnym kraju.
- Pani była wtedy świeżo po studiach. Co pani studiowała?
- Studiowałam na wyższej uczelni pedagogicznej, na kierunku pomocy społecznej młodzieży, i było tu dużo przedmiotów związanych z pedagogiką specjalną, czy z pedagogiką opiekuńczo- wychowawczą. Wtedy bardzo chciałam pracować z młodzieżą, z dziećmi, ale miałam też podczas studiów dużo praktyk z upośledzonymi umysłowo - dorosłymi. Kiedy tu byłam, skończyłam kurs języka polskiego na KUL-u, i bardzo chciałam pracować jako wolontariusz, tak jak to było planowane przed wyjazdem, ale we wszystkich tych organizacjach okazywało się, że oni właściwie wcale nie wiedzą, co to jest wolontariusz. Więc mogłam oglądać, mogłam tam być, jako gość, ale coś robić, pomagać, to już nie bardzo. To był bardzo dobry rok, byłam tylko niezadowolona z faktu, że tylko uczyłam się języka polskiego, i myślałam; po co.
- Pani wrażenia z Polski; coś panią zdziwiło?
- Polska była o wiele normalniejszym krajem niż myślałam. Nie miałam właściwie obrazu kraju,, wiedziałam to co przeczytałam w gazetach, i widziałam zdjęcia; a jak na zdjęciach z Polski pokazują tylko babcie w chustach, na głowie, no to... Tak jak Polacy myślą o krajach dalekowschodnich, to też nikt nie myśli, że tam są też normalni, nowocześni ludzie.
   Uważam że polska jest pięknym krajem, Lublin bardzo mi się podobam, w centrum tego się nie odczuwa, że to jest duże miasto, bardzo lubię Stare Miasto, to taka miłość od pierwszego wejrzenia, to jest piękne miejsce. Unikalne miejsce w Polsce.
- Jak się Pani uczyło języka?
- Oj....strasznie.
- Ale ma Pani jakieś zdolności językowe...
- Nie, nie mam. Ja myślałam, że po trzech miesiącach będę sobie radzić w Polsce, z tym językiem. A właśnie po trzech miesiącach, w grudniu 89 roku, wybuchła rewolucja w Rumunii i nie wiedziałam o czym mówią w telewizji. Pamiętam, że to było w moje urodziny 23 grudnia, i byłam sfrustrowana, bo nie wiedziałam, co się dzieje na świecie.
   Ja tego języka bardzo trudno się uczyłam, bo ja muszę widzieć i słyszeć słowo 10 razy, zanim ja mogę zapamiętać. I wymowa jest trudna, gramatyka, końcówki przy tych 7 przypadkach, czasowniki, do tej pory mam kłopoty z formą dokonaną i niedokonaną, bo po holendersku to jest wszystko jedno.
- Czyta pani po polsku?
- Książek nie czytam, ale gazety, tak. No i wszystkie dokumenty, wszystko, co jest potrzebne do pracy, nawet ustawy i rozporządzenia.
   Kiedy skończyłam kurs, cały czas nie robiłam tego co chciałam, cały czas szukałam i w końcu znalazłam taką wspólnotę pod Krakowem - w której mieszkali upośledzeni umysłowo z opiekunami - należała do światowej federacji wspólnot Arka. Tam mieszkałam, i tak myślałam, że cały czas chcę pracować z dziećmi, a tu z takimi ludźmi praca jest o wiele przyjemniejsza. To są ludzie bardzo autentyczni, którzy naprawdę powiedzą co myślą. Oczywiście nie wszyscy, ale raczej pokazują co myślą, jeżeli się cieszą, to naprawdę się cieszą, jeżeli się smucą, to naprawdę się smucą... Z takimi ludźmi naprawdę chcę być i pracować z nimi. Mieszkałam tam pół roku, czasem to było nawet trudne, ale to był bardzo ważny okres w moim życiu i wtedy zdecydowałam, że chcę pracować z takimi ludźmi, być z nimi.
- Ale wtedy nie została Pani w Polsce na stałe?
- Wiosną 91 roku wróciłam do Holandii, pracować w takim domu rodzinnym dla osób upośledzonych umysłowo. Pracowałam tam też przez krótki okres w warsztatach terapii zajęciowej, (w warsztatach i domu rodzinnych pracowałam też przed wyjazdem do Polski). Takie doświadczenie mam z przed Polski, "Pomiędzy Polskami", i później w Polsce.
   W grudniu 94 roku przyjechałam tutaj już jako żona pana Jaremka, którego poznałam wcześniej, ale dopiero później, kiedy przyjechał do Holandii na zbieranie pomidorów, poznaliśmy się lepiej... Ślub wzięliśmy w Holandii, potem wróciliśmy do Polski - mąż chciał studiować. Zamieszkaliśmy na Starym Mieście w Lublinie. To był trudny okres, bo mój mąż zaczął studia, a ja nie mogłam tu pracować, nie miałam jakichś dokumentów, spotkałam się wtedy z biurokracją, więc w czerwcu 95 roku wyjechałam i do końca roku pracowałam w Holandii żeby zarobić trochę pieniędzy, też w warsztatach terapii zajęciowej.
   Wróciłam, już z kartą stałego pobytu, jako wolontariusz ONZ-etu, kierowałam wspólnotą osób upośledzonych umysłowo. Po roku skończył się kontrakt i znowu byłam bezrobotna, ale miałam już kontakty z wieloma organizacjami pozarządowymi, które działają na rzecz osób niepełnosprawnych umysłowo, dużo chodziłam, i gdzieś w jakimś momencie w Urzędzie Wojewódzkim, dowiedziałam się że w Nałęczowie mają powstać warsztaty terapii zajęciowej. Jak później się dowiedziałam, minęliśmy się tam z panem Czmudą (organizatorem warsztatów), który dopiero parę miesięcy później się skontaktował ze mną.
   W kwietniu 97 roku zaczęłam tu pracować jako kierownik, na początku miałam tylko budynek, który musiałam urządzić, warsztaty ruszyły od lipca. Przedtem musiałam mocno szukać ludzi do warsztatów, z długiej listy jaką otrzymałam pozostało 5 nazwisk, z ośrodków pomocy społecznej w Poniatowej, Wąwolnicy i Nałęczowie znalazłam następnych. Ludzie trochę się bali - w Lublinie takie zakłady już były, tutaj to było zupełnie nowe zjawisko.
- Na koniec pytanie o Nałęczów...
- Jest bardzo ładny, ale dobrze go nie znam. Ja tu tylko pracuję, a pracy mam dużo, więc czasu na zwiedzanie niewiele. Ale okolice, w miarę jak je poznaję, bardzo mi się podobają.

rozmawiał PW
(0 głosów)