Wydrukuj tę stronę
Napisane przez  RK
18
Lis
2007

Opowiastki "energetyczne"

Obserwując codzienne życie wokół siebie, zauważamy mnóstwo zabawnych historii, które zdarzają się nie tylko zupełnie przypadkowo, ale czasem są wynikiem naszych nie do końca udanych pomysłów.

Książki Awdiejewa
Nieodłącznym elementem konferencji jest wieczorne spotkanie, kolacja z dobrym jedzeniem, oraz obcowanie z wyższą kulturą, w postaci koncertu, występu artystycznego itp. Zdarzyło się tak kiedyś, że na jedną z imprez zaprosiłem Aloszę Awdiejewa, znakomitego pieśniarza, autora muzyki i tekstów, aktora i prywatnie duszę towarzystwa i mistrza biesiadnego humoru. Zaraz po przyjeździe z Krakowa do Nałęczowa, Alosza Awdiejew zakwaterował się w pokoju i chwilę potem wyszedł na spacerek, aby poznać się z najbliższą okolicą. Szybko został osaczony przez personel... Usłyszałem: "Witamy, witamy, miło, że nas Pan tu odwiedził. My oglądałyśmy chyba wszystkie filmy w których Pan występował?" Awdiejew odpowiada: "No cóż, taki człowiek jak ja, ze wschodnią fizjonomią czasem jest poszukiwany do różnych ról. Zagrałem w kilku filmach". Za chwilę słyszę: "A ja to uwielbiam Pana słuchać, jak Pan gra i śpiewa". Na to Awdiejew: "Muzyka wypełnia mi znaczną część wolnego czasu. Gram i nagrywam sporo". Chwilę później padł komentarz dotyczący kariery kabaretowej Awdiejewa. Aby uratować artystę i w trosce o jego czas przerwać dalsze głosy uwielbienia podszedłem do Awdiejewa, którego wcześniej oprowadzałem po obiekcie i parodiując poprzedniczki powiedziałem: "A ja to czytałem wszystkie Pańskie książki?" Na to Awdiejew spoważniał i rzekł: "...ale ja napisałem tylko jedną". Uuuuups...

Spacer biznesowy
Wrócę na chwilę do ludzi, którzy nie tylko sprawiają wrażenie, że żyją w jakimś innym, bliżej nieokreślonym świecie, ale faktycznie zachowują się tak, że najbardziej nielogiczny pomysł jest realizowany. Co dziwne, zdarza się to często wyższej kadrze zarządzającej, która być może wrzucona w tryby wielkiego biznesu, traci "łączność" z ziemią.
Byłem kiedyś świadkiem takiej oto sytuacji. Na ważnym spotkaniu handlowym, lub jak to się lepiej wyrazić "biznesowym" w Nałęczowie spotkali się dyrektorzy i prezesi jednej z największych polskich firm informatycznych. Baaa... spodziewali się również specjalnych gości prosto z USA. Ranga imprezy była zatem dość wysoka i mocno zaabsorbowała czasowo wszystkich naszych gości. Trudno było znaleźć czas na łyk kawy, a co tu dopiero mówić na jakiś program rekreacyjny. Jednakże uczestnicy zażyczyli sobie wprowadzenia do programu pobytu punktu: "spacer po Nałęczowie z przewodnikiem". Była pora listopadowa, czas obrad niebezpiecznie zbliżał się do godzin wieczornych, a za oknem pojawiły się ciemności, okraszone przymrozkami. Spotkanie zakończyło się blisko godziny 20, a wychodzący z obrad dyrektorzy zapytali, o której będzie... spacer po Nałęczowie. Ku mojemu zdumieniu, brak spacerku po ciemku z przewodnikiem mógł być odebrany jako poważne uchybienie organizacyjne. O godzinie prawie 21 dyrektorzy, nieugięci w swym głodzie wiedzy o Nałęczowie, zebrali się grupą na spacer. Nie mogłem odmówić... Szybki telefon do znajomego przewodnika, kilka słów usprawiedliwienia i... po ok. 20 minutach grupa 15 osób spacerowała już po parku nałęczowskim. Ja zaś, podążając za nimi, usłyszałem tylko głos przewodnika: "Gdyby było widno, to tu po lewej stronie zobaczyliby Państwo willę..."

Nałęczów na kresach
Z czym się Państwu kojarzy Górny Śląsk? Z węglem i kopalniami, z hutami i przemysłem ciężkim, z popularną halą "Spodek" i z wieloma innymi charakterystycznymi miejscami. Jadąc tam wiemy jednak, że zobaczymy wspomniane atrybuty i że posłuchamy ciekawej, charakterystycznej gwary śląskiej. A co o nas, mieszkańcach Nałęczowa, myślą obywatele np. Szczecina... otóż, nie wiem co sądzą, ale co mogą sądzić podpowiedziała mi taka historyjka.
Na wycieczkę krajoznawczą wybrała się kiedyś grupa szkolna jednego z tamtejszych liceów. Po przyjeździe do ośrodka, młodzież ustawiła się w kolejce po przydział pokoju i gwarnie rozprawiała o najbliższych dniach, które miała spędzić w uzdrowisku. Uwagę moją przykuło kilkanaście osób, które przeglądały ze skupieniem jakieś małe książeczki. Dyskretnie zbliżyłem się do nich i zerknąłem przez ramię... no i okazało się, że młodzież czyta słowniczek polsko-rosyjski. Zapytałem: "O widzę, że praca domowa została zabrana na wycieczkę ?". Zdziwieni uczniowie odparli: "Przyda się nam, przecież tu u Was to sporo obywateli po rosyjsku tylko gada". Dalsza rozmowa i wyjaśnienie z mojej strony, że jesteśmy Polakami i do granicy mamy daleko, wzbudziło lekkie zmieszanie i falę humoru wśród uczniów. No nieźle..., w ten sposób być może dla młodych z zachodu Polski, my z naszym uzdrowiskiem to dalekie kresy jesteśmy.

Radek Kisielewski
(0 głosów)