Wydrukuj tę stronę
Napisane przez  JK
19
Lis
2009

Wszystko przez te reklamy

W piątek trzynastego listopada 2009r., ok. godz. trzynastej w pewnym kurorcie ulicą 1 Maja, szedł w kierunku marketu niepozorny mężczyzna. Minął sklepiki, lodziarnię, gdy dostrzegł po drugiej stronie ulicy zielonkawy baner reklamowy. Szedł czytając: bezpłatne szkolenia z zakresu usuwania azbestu... Nagle uderzył w coś i padł jak długi na chodnik. Otworzył oczy i zobaczył ciemność.

Przeraził się , ale za moment uświadomił sobie, że to tylko jakiś miękki, czarny materiał zasłania mu oczy. Po chwili już widział i słyszał nad sobą jakieś krzyczące i śmiejące się osoby. A to heca! Padł nie tylko on, ale wszystkie manekiny, zadział efekt domina i jakaś damulka też gramoliła się pod "upadłymi" manekinami. Chciało mu się śmiać, ale był bardziej zły i zawstydzony rzucił tylko nerwowe: przepraszam i zaczął ustawiać manekiny.

- Kto to widział, żeby stawiać takie zawalidrogi na chodniku! Zabić się można! - złość mu przechodziła z każdym wykrzyczanym słowem.
- Nie tylko się ... - zaczęła się śmiać, ta co była pod manekinami - Na szczęście to tylko manekiny, takie "żywe" reklamy sklepu odzieżowego. Musi pan uważać jak pan chodzi.
- A jak by tu był sklep budowlany i stała przed nim sterta cegieł, czy innych puszek z farbą, to co, też by tak mogły sobie stać, bo to reklama? - złościł się - To zajmowanie pasa drogowego, stwarzanie niebezpieczeństwa! Zaraz zadzwonię po straż miejską! I zrobią z tym porządek!
- Niech się pan uspokoi. Nic się przecież nie stało, ani panu, ani mi, ani nawet manekinom i ubraniom... - kobieta próbowała go uspokoić - To moja dobra znajoma, niech nie robi pan jej z tego powodu kłopotów...
- No tak, cały zapyziały grajdołek! Nic nikomu nie można powiedzieć, bo wszyscy się dobrze znają i zaraz się śmiertelnie poobrażają! Wszyscy wszystkich znają... - biadolił, ale już mijała mu złość - Ale ja pani wcale nie znam...
- Nadzieja, nazywam się Nadzieja... - powiedziała
- ??? To imię czy nazwisko? - zapytał zaintrygowany, zapominając o wybuchu złości.
- A czy to istotne? - odpowiedziała i wyciągnęła w jego kierunku dłoń.
- Dąsalski jestem... - otarł ukradkiem swoją przykurzoną rękę o kurtkę i uścisnął drobną dłoń pani Nadziei - No tak, to chyba jednak moja wina, ale to wszystko przez te reklamy... A pani to tak zawsze, zawsze pani taka optymistka? - zagadnął
- Staram się. Wiem, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło... odpowiedziała uśmiechając się.
- A teraz, jakie plusy pani znajduje w tej całej głupiej sytuacji?
- Przez te reklamy... - pomyślała chwilę - Poznaliśmy się...
Uśmiechnął się, przytaknął i poprawił ubranie na manekinie. Właścicielka butiku, wyręczyła go i przyjęła przeprosiny, a potem mrugnęła porozumiewawczo do Nadziei.
- To ja już idę, do widzenia - rzuciła Nadzieja i poszła dalej.
- Proszę zaczekać, pani Nadziejo, chciałbym jeszcze porozmawiać - dogonił ją.
- O czym? - zapytała zaskoczona reakcją zabawnego faceta, który dopiero co wpadł na manekiny przy sklepie, wkurzył się potwornie, a teraz prosi o rozmowę - Słucham, pana...
- Zazdroszczę pani optymizmu - zaczął - Pani tak spokojnie na wszystko patrzy. Jak już tu tak nie mogę. Jak widzę tu kolejną reklamę, to mnie krew zalewa. Dziś zauważyłem tę na hotelu. Paskudztwo, jak można tak oszpecić budynek i kto ma to czytać? Główna ulica kurortu i takie chamstwo, taki syf?
- Nie przesadza pan? - lekkim z uśmieszkiem słuchała tych jego narzekań - Te reklamy nie są jeszcze takie najgorsze, zresztą profesjonalnie wykonane...
- Folie wiszące na ładnym płocie! - odparł tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- Rzecz gustu... - odparła
- A to? Proszę zobaczyć z tej strony! Stare dechy, walący się płot... Centrum, tfuj!
- Ale za to nie ma już tych "folii" - odpowiedziała stanowczo, ale łagodnie.
- Ale to wygląda okropnie, co sobie turyści myślą? - mówił rozemocjonowany.
- No wie pan, to kwestia gustu...
- Kwestia gustu, rzecz gustu! - Dąsalski nie spuszczał z tonu - Dobre sobie, przecież miało tu nie być nachalnych reklam! Reklamy "wypędzono" z terenów gminy!
- Więc ludzie imają się różnych sposobów - przecież reklama - dźwignią handlu.
- Niby tak, ale to jest paskudne, pstrokacizna, nadmiar, brrr. To jak banery reklamowe wokół stadionu. Tam ujdą, tu nie!
- I co zmieni to pan? - popatrzyła na swojego upartego dyskutanta.
- Napiszę do prasy, ściągnę telewizję i nagłośnię sprawę, może coś drgnie? - powiedziała i na chwilę umilkł.
- Będą newsy, ale czy to rozwiąże problem?
- No właśnie, więc po co ta cała śmieszna akcja? "Miasto bez reklam"?
- Cel był szczytny, ale zabrakło konsekwencji. Nie ma do tej pory ani obiecanego informatora, ani miejsc na reklamy, ani wzorów reklam i jest jak jest...- powiedziała i spostrzegła, że Dąsalski przyglądał się ciągowi reklam na ogrodzeniu - Denerwują pana te, jak pan mówi, folie, ale niestety nie wszystkich. Dla wielu to przekazanie informacji o swojej działalności...
- Jakbym miał tak obwieszony płot, to... - znów zaczął - Nie ja bym sobie nie pozwolił na to, za żadne pieniądze.
- Pan może nie, ale niektórzy godzą się na przyjęcie reklamy, bo skoro na prywatnym płocie można, to czemu nie.
- Może i mają za to jakieś pieniądze... Kto to wie... Aj, tam szkoda słów... - machnął ręką zrezygnowany.
- Szczerze mówiąc, sama mam już dość tych nachalnych reklam, szczególnie w Internecie...
- A pamięta pani były kiedyś tablice z planem miasta, tam była i informacja, i reklama. Zabrali je, ba teraz to nawet dworca PKS-u nie ma... Szkoda gadać...
- Mam nadzieję, że może na wiosnę, na nowy sezon turystyczny ktoś, coś wymyśli, przygotuje, przecież wielu przedsiębiorców na to czeka - marzyła, by już zakończyć ten temat reklam.
- Wiosną to stokrotki urosną... A może i święty Mikołaj przyniesie tablicę z planem miasta - zażartował - Zresztą, po co komu plan miasta...
- Turystom, kuracjuszom... - rzuciła szybko.
- A zapytać to nie łaska? Hm? Koniec języka za przewodnika...
- Wie pan, nie wystarczy mi chyba optymizmu, by dalej tak rozmawiać - miała już dość tej konwersacji - Zimno mi już i trochę się śpieszę...
- A jednak, optymizm się kończy!? A widzi pani, mam rację, że jestem pesymistą! Tu się nie da inaczej!
- Może lepiej niech się pan nie martwi za wszystkich, bo rozchoruje się pan na serce... w kurorcie...
- Wie pani co, pani Nadziejo, nawet miło się z panią rozmawia... - uśmiechnął się i liczył, że ten jej pośpiech to tylko wymówka - W sumie to... jeszcze raz bardzo panią przepraszam... i pani znajomą, za to wszystko... i zapraszam panią na kawę...
- Wie pan... - zaskoczył ją tym zaproszeniem - Serdecznie dziękuję, ale może innym razem... Naprawdę spieszę się... Do widzenia!
- Do zobaczenia! - odprowadził ją wzorkiem - Może jeszcze kiedyś podyskutujemy?
- Może...
- W sumie to piątek trzynastego wcale nie musi być pechowy... - powiedział do siebie i zadowolony ruszył w przeciwnym kierunku, nie zwracając już większej uwagi na reklamy.

(Jan Kuracjent)
(0 głosów)