Napisane przez  K
13
Lip
2008

Kuracjusza strzępy dzienników

Dzień szósty

Nic szczególnego.

Dzień siódmy

Sybir. No, przesadziłem trochę, ale tak to czułem, gdy szliśmy pod wiatr do tego kościółka. Może jednak po kolei. Gdy schodziłem po obiedzie, na rutynowy już spacer, na dół do Zdroju, przy zakolu ulicy stała gromada kuracjuszy z naszym kaowcem i bibliotekarzem, panem Antkiem. Zmieniłem zamiar. Nie pytając dokąd idą, dołączyłem do trzydziestokilkuosobowej grupy z "Górnika" i KRUS-u. No i poszliśmy. Na skróty, szlakiem turystycznym, skrajem osiedla i lasu na Borowinowej Górze (tędy, lecz przez osiedle, jechałem samochodem dwa dni temu) i w dół, do szosy biegnącej do Klimkówki. Okazało się, że jednak i ja miałem kondycję i wyszedłem pod górę [...], i dalej, już skrajem szosy, doszliśmy chyba do połowy wsi. W prawo, ścieżyną zawianą śniegiem, i przez pola do kościółka Świętego Krzyża. I tutaj, na polu, zaczęła się Syberia. Na otwartym terenie niesamowicie silny wschodni wiatr dmuchał prosto w twarz. Tysiąc dwieście metrów - jak mówił później pan Antoni - morderczej wędrówki, na szczęście po zmarzniętej grudzie roli. Śnieg zmiatany z pola sypał po policzkach. Momentami robiłem kilka kroków do przodu, kilka na boki i krok do tyłu [.]. Skoro wytrzymała tę nawałnicę, najstarsza w naszym gronie, malutka góralka spod Żywca, to i ja musiałem.
Dotarliśmy wreszcie do kościółka [.], drewniany, dwanaście na osiem metrów wewnątrz, wybudowany w 1868 r., w miejsce dwu poprzednich. W XIX-wiecznym neo-barokowym (?) ołtarzu drewniany, polichromowany gotycki krucyfiks, wyorany - jak mówi tradycja - przez rolnika w miejscu, gdzie stała niegdyś stara kaplica [.]. Ruszyliśmy, po jakimś czasie, grupkami w drogę powrotną [.], dowlokłem się do szosy we wsi. Już taki mam charakter, że ciekawy jestem ludzi, a poza tym gaduła, stąd na ogół trafiam na kogoś, z kim znajduję wspólny język, pogadam, bardzo często o moim Nałęczowie. I tak było dzisiaj, podczas marszu w podmuchach słabnącego wśród zabudowań wiatru.
Co pan ma z nogami, kolano? - Spytał mnie tutejszy, idąc do niedużego domu wąskim podwórkiem, przylepionym do nasypu szosy z jednej strony i zawieszonym nad głębokim jarem Flory, z drugiej. Gdy do mnie mówił z dołu podwórka, to jego szerokie bary sterczały ponad poziomem drogi, gdzieś na wysokości moich kolan.
Nie, to niedowład stóp. - Odrzekłem.
Moja żona ma podobnie. A pan pewnie był w naszej kaplicy. Z uzdrowiska? To żeście sobie niezłą pogodę wybrali. Tu trzeba latem przyjechać. Z daleka?
Z Nałęczowa, to takie uzdrowisko koło Lublina...
Wiem, wiem, byłem tam w sześćdziesiątym czwartym, leczył mnie doktor Kapuściński. Dobry lekarz, ale już był stary [.], takie mi lekarstwo silne przepisał, że mało kopyt nie wyciągnąłem. Dopiero w Lublinie dostałem w szpitalu wojskowym jakieś zastrzyki, że aż mi dwie gule wyskoczyły, i mam je do dziś. Miał Kapuściński mądrego pomocnika, pielęgniarza czy felczera, Rogowskiego.
Kazia!
No, właśnie. A "Zdrojowa", gdzie wypiło się trochę, to jest jeszcze?
Teraz to prywatna restauracja, "Roko".
Moja żona z tamtych stron, spod Nałęczowa. No., z Pionek. To akurat po drugiej stronie Wisły, dawne województwo radomskie, teraz mazowieckie.
Tak, tak. - I tak pogadaliśmy jeszcze przez chwilę, minęły mnie w międzyczasie trzy kilkuosobowe grupki naszych wycieczkowiczów. Pożyczyliśmy sobie zdrowia i dalej w drogę. [.].
Mokry od potu podkoszulek, mokra koszula, przepocony sweter i podszewka skafandra. Ale warto było.

Dzień ósmy

Moi sąsiedzi przy stoliku w jadalni to: po lewej ręce siedzi pan z Lublina, "zabawowy", doświadczony kuracjusz, chyba koło sześćdziesiątki; dalej siedzi pan z Tarnowa, pogodny, z poczuciem humoru, być może wolnego zawodu, lub menadżer; na szczycie stołu, vis a vis mnie, jego żona, emerytowana nauczycielka, zamiłowana turystka, oboje, jak się wydaje, chyba po sześćdziesiątce; w podobnym wieku, no może przed sześćdziesiątką, energiczna pani ze Stalowej Woli [...]; jej koleżanka z pokoju, niezwykle spokojna, i także wdowa, spod Rzeszowa, również w wieku na pewno powyżej 55 lat. Trudno jest, oj trudno, określić wiek kobiety. Każda chce być znacznie młodsza niż ma w rzeczywistości lat. No i pogoda się zepsuła. Od południa siąpi deszczowa mżawka, lecz mimo to wybrałem się na poobiedni spacer. Tym razem do skoczni narciarskich. Smętny widok pustych zimą trzech skoczni. Ledwie, ledwie ślady resztek mokrego i brudnego śniegu. Spłukiwany deszczem śliski lód na wąskiej, asfaltowej drodze nie zachęcał do dalszego spaceru. Wróciłem.
Wieczorem zadzwoniła siostra ze Szwecji, między innymi ze smutną nowiną, że zmarła w wieku 88 lat pani Zosia, niegdyś sąsiadka i starsza koleżanka siostry. Miałem przyjemność, bywając w Poznaniu, poznać tę inteligentną, pedantyczną i sympatyczną panią. Losy wojenno-okupacyjne - jak mi opowiadała - rzuciły ją, przesiedloną z Wielkopolski, do Lublina i Czesławic koło Nałęczowa, gdzie w majątku zarządzanym przez Niemców, znając bardzo dobrze ich język i buchalterię, prowadziła księgowość majątku [.].

Dzień dziewiąty

Po śniadaniu, o 8.45, wyjechałem na planowaną od tygodnia wycieczkę. Przez Krościenko Wyżne, a raczej skrajem osady, i w prawo do Haczowa. Piękny, późnogotycki kościół modrzewiowy z XV wieku, z dobudowaną znacznie później wieżą. Zabytek wpisany kilka lat temu na listę światowego dziedzictwa kultury UNESCO. Obok, poświęcony tuż przed wybuchem ostatniej wojny, kościół murowany. Gdy obejrzałem z zewnątrz zabytek, zajrzałem przez szpary między belkami do wewnątrz, niewiele w nim było wyposażenia. Ruszyłem między kościołami, by pstryknąć zdjęcie od wschodniej strony; w murowanym kościele zaczynało się nabożeństwo. Kawalerze, a dokąd to? - Obejrzałem się. Za mną szedł starszy wiekiem ksiądz, który przed chwilą, jak słyszałem, zaganiał młodzież do kościoła.
Ooo..., przepraszam! - Zreflektował się księżulo, że to nie jego owieczka. Zrobiłem kilka ujęć skąpanego w słońcu zabytku. Wróciłem i wsiadłem do samochodu [.]. Następny etap wycieczki, to ruiny twierdzy - zamku "Kamieniec", na granicy gmin Korczyna i Wojaszówka. Na wysokim wzgórzu, wmurowane w olbrzymie skały zamczysko robi wrażenie. To właśnie tutaj Aleksander Fredro umiejscowił akcję swojej Zemsty. W zamku zwanym również "odrzykońskim", chociaż do Odrzykonia stąd, szosą, jest jeszcze kawałek drogi. Wspiąłem się na górę, porobiłem zdjęcia ruin zamku i pięknego krajobrazu (szkoda, że mam prosty, bez zoomu aparat), z widocznymi w dali skałami "Prządek". Okrążyłem zamek. Z tyłu, za murami od północnej strony, leżało jeszcze sporo śniegu. Zszedłem, podpierając się laską, ostrożnie na dół... c.d.n

Kyrzej
(0 głosów)